Ani Wersal, ani Monachium

Wszelkie międzynarodowe negocjacje toczą się zgodnie z pewną logiką. W którymś momencie wytwarzają własną dynamikę i wymykają się spod kontroli prowadzących – pisze politolog.

Publikacja: 10.08.2015 22:08

Dominique Moisi

Dominique Moisi

Foto: Institut Français des Relations Internationales

Zawarte w lipcu porozumienia w sprawie greckiego kryzysu oraz irańskiego programu nuklearnego to niewątpliwie ważne osiągnięcia. Jednak porównania, jakie nasuwają się komentatorom, są zdecydowanie przesadne i utrudniają racjonalną dyskusję o ich konsekwencjach dla Europy, Bliskiego Wschodu i międzynarodowej dyplomacji.

Jak Niemcy?

Umowę Grecji z wierzycielami porównuje się między innymi z traktatem wersalskim, przy czym stroną zmuszoną do przyjęcia rujnujących warunków kapitulacji są oczywiście Grecy. Tyle że kryzys gospodarczy, nawet ciężki, to nie to samo co wojna i dzisiejszej Grecji nie można stawiać na równi z pokonanymi w 1918 roku Niemcami.

Przeciwnicy porozumienia o ograniczeniu na najbliższe 15 lat badań nuklearnych w Iranie widzą analogie z układem monachijskim (skandalicznymi ustępstwami wobec wroga), natomiast jego zwolennicy odwołują się do zbliżenia amerykańsko-chińskiego z lat 70. XX wieku. Irańczycy w niczym jednak nie przypominają nazistów; żaden też kraj nie występuje w roli Związku Sowieckiego i nie stwarza takiego zagrożenia jak to, które w 1972 roku skłoniło prezydenta USA Richarda Nixona do wizyty w Pekinie.

Równie problematyczna jest tendencja do wzajemnego zestawiania ze sobą jednych i drugich negocjacji. Rzeczywiście odbywały się w tym samym czasie, ale poza tym łączy je niewiele – choć w obu przypadkach w osiągnięciu sukcesu bardzo pomogło przekonanie, że z powodu ogromnych zagrożeń zewnętrznych alternatywa, czyli brak jakiegokolwiek porozumienia, jest dużo gorsza.

Nad negocjacjami w sprawie Grecji unosiło się widmo rozżalonych Aten, które umizgują się do żywiącego groźne rewizjonistyczne ambicje prezydenta Rosji Władimira Putina albo zamieniają się w kanał przerzutu imigrantów. W rozmowach z Teheranem bezpośrednie zagrożenie ekspansją Państwa Islamskiego okazało się silniejsze niż rozłożona w czasie wizja dysponującego bronią jądrową Iranu.

Jedno jeszcze łączy te porozumienia – oba są niekompletne. Żadne z nich nie rozwiązuje problemu od ręki, kupują tylko czas – na zorientowanie się, czy Grecja rzeczywiście może pozostać w strefie euro, i na utrzymanie Iranu poza klubem państw nuklearnych.

W rezultacie obie umowy bardziej przypominają zakłady niż porozumienia. Zakład grecki, w którym chodzi o to, czy kraj zdoła utrzymać się finansowo na powierzchni, wprowadzając zapowiedziane bardzo trudne reformy strukturalne, rozstrzygnie się pierwszy. Odpowiedź poznamy w ciągu kilku miesięcy, a nawet tygodni.

Rozstrzygnięcie zakładu irańskiego – o to, czy Teheran wróci do swych agresywnych ambicji nuklearnych – potrwa przypuszczalnie znacznie dłużej, zapewne osiem lub dziesięć lat. Iran może oczywiście dotrzymać warunków umowy przez całe piętnastolecie, ale co zrobi później?

Wszelkie międzynarodowe negocjacje – czy to między partnerami, czy przeciwnikami – toczą się zgodnie z pewną logiką. W którymś momencie proces negocjacyjny wytwarza własną dynamikę i wymyka się, przynajmniej częściowo, spod kontroli prowadzących. Chodzi o to, by znaleźć właściwy punkt równowagi między stronami, czyli uczciwy kompromis.

Tu greckie i irańskie negocjacje się różnią. W obu przypadkach osiągnięto zewnętrzny sukces, ale poza tym – rezultaty zupełnie odmienne, jeśli nie wręcz przeciwne. Grecja, słabsza strona negocjacji, została przez europejskich partnerów niepotrzebnie upokorzona; Iran, który także był w rozmowach stroną słabszą, otrzymał od zachodnich adwersarzy nową legitymację. Wygląda na to, że członków rodziny traktuje się z większą surowością niż obcych.

Można argumentować, że układ z Iranem oznacza zasadniczą zmianę w postawie Teheranu wobec Zachodu. Jest jednak faktem, że Iran, dziś potencjalny partner, przez długi czas był twardym rywalem. Irański reżim nie podziela zachodniego systemu wartości i w najbliższym czasie to się nie zmieni. Wiadomo też, że na Bliskim Wschodzie wróg twojego wroga niekoniecznie okazuje się twoim przyjacielem – nawet jeśli wrogiem tym jest Państwo Islamskie (lub powszechny chaos).

Jeśli rzeczywiście zbyt wiele wymuszono na Grecji, a zbyt mało na Iranie, jest to zapewne skutkiem zasadniczej różnicy w pozycjach negocjacyjnych Grecji i Iranu, a nie w talentach negocjatorów. Iran jest niezbędny w rozwiązywaniu wszelkich problemów Bliskiego Wschodu, co daje mu znaczenie, jakiego nie ma Grecja, często w Europie wciąż postrzegana jako zupełnie niepotrzebna.

To dlatego prezydent USA Barack Obama i jego główny negocjator, sekretarz stanu John Kerry, byli całkowicie zdeterminowani, by doprowadzić do porozumienia z Teheranem. Natomiast europejskich partnerów Grecji głęboko podzieliło pytanie, czy udzielić jej pomocy, koniecznej, by utrzymała się w strefie euro.

Były oczywiście rozdźwięki między rozmówcami Iranu, pięcioma stałymi członkami Rady Bezpieczeństwa ONZ z Niemcami na dodatek. Mając jednak w zasadzie po swojej stronie – przynajmniej częściowo – Chiny i Rosję, Iran mógł wykorzystywać te podziały z pożytkiem dla siebie.

Sceptycyzm krytyków

Grecja takich możliwości nie miała. Kiedy Niemcy i Francja różniły się co do zakresu ewentualnych ustępstw, nie mogła wygrywać ich stanowisk przeciw sobie. Grecka gospodarka jest całkowicie uzależniona od finansowania przez Europę, dlatego – niezależnie od zasług negocjatorów: prezydenta Francji François Hollande'a i niemieckiej kanclerz Angeli Merkel – premier Aleksis Cipras nie był w stanie odrzucić porozumienia ostatniej szansy.

Być może najważniejszą różnicą między oboma układami jest to, że los Grecji, choć istotny dla światowej gospodarki, obchodzi głównie Europę, podczas gdy porozumienie z Iranem ma szersze konsekwencje, począwszy od równowagi sił na Bliskim Wschodzie po nierozprzestrzenianie broni jądrowej na świecie. Oba układy są niekompletne, tymczasowe i budzą sceptycyzm krytyków. Wydaje się jednak jasne, że lepszych nie można było osiągnąć. Zakładając, że czas leczy rany, daje to już podstawy do nadziei.

Autor jest specjalnym doradcą IFRI (Francuskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych) i wykładowcą Instytutu Nauk Politycznych w Paryżu. Obecnie związany jest również z londyńską uczelnią królewską King's College. Opublikował książkę „La géopolitique de l'émotion"

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji „Rzeczpospolitej"

Zawarte w lipcu porozumienia w sprawie greckiego kryzysu oraz irańskiego programu nuklearnego to niewątpliwie ważne osiągnięcia. Jednak porównania, jakie nasuwają się komentatorom, są zdecydowanie przesadne i utrudniają racjonalną dyskusję o ich konsekwencjach dla Europy, Bliskiego Wschodu i międzynarodowej dyplomacji.

Jak Niemcy?

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Paweł Łepkowski: W polityce walka z krzyżem to ryzykowny wybór
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Jarosław Kaczyński i Donald Tusk – panom już dziękujemy
Opinie polityczno - społeczne
Adam Lipowski: NATO wspiera Ukrainę na tyle, by nie przegrała wojny, ale i nie wygrała z Rosją
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Polska nie powinna delegować swej obrony do mało wiarygodnego partnera – Niemiec
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Koszmar Ameryki, czyli Putin staje się lennikiem Chin