W dyskusjach o zmianach demograficznych mamy jeden schemat, zgodny zresztą z obowiązującym rozumieniem wzrostu gospodarczego. Ma być wszystkiego coraz więcej – więcej towarów, żywności, no i coraz więcej ludzi. Ktoś to przecież musi kupować i konsumować, by wzrost się kręcił. Mamy więc zalew tandetnych towarów, przemysłowo przetworzonej żywności, którą marketingowymi sztuczkami wpycha nam się do gardeł, no i rosnące góry śmieci. Do utrzymania tego modelu, w tym stałego zwiększania produkcji, potrzeba wprawdzie już mniej pracowników, bo wystarczą roboty, ale coraz więcej konsumentów.