„Woohoo!! " — cieszył się na Twitterze Elon Musk, założyciel SpaceX tuż po informacji o sukcesie rakiety. Jego radości trudno się dziwić — lądowanie było dopiero (już?) trzecim udanym. W grudniu, po kilku nieudanych próbach, rakietę udało się posadzić na stałym lądzie. W kwietniu udała się trudniejsza sztuka — lądowanie na barce (podjęto w sumie pięć prób, jednak cztery razy rakieta nie wylądowała). W siedzibie SpaceX w Kalifornii pracownicy byli równie elokwentni jak Musk — skandowali „USA! USA! USA! ".

Teraz sukces powtórzono, tyle że rakieta wyhamowała z większej prędkości. Pojazd miękko osiadł na pokładzie barki „Of Course I Still Love You" mniej więcej dziewięć minut po starcie. Ze względów bezpieczeństwa pływające lądowisko znajdowało się wtedy ponad 300 km od wybrzeża — na wodach Atlantyku. Firma wolałaby lądować w miejscu startu, ale powrót na wodę, na pokład barki, pozwala zaoszczędzić paliwo.

Falcon 9 to dwustopniowa rakieta. Na Ziemię wraca główny moduł z silnikami, drugi stopień — mniejszy — nie jest odzyskiwany. Dziś rano taka rakieta wyniosła z Przylądka Canaveral na Florydzie satelitę telekomunikacyjnego JCSAT-14 należącego do Sky Perfect JSAT Corporation.

Ponieważ Falcon 9 musiał wysłać satelitę na tzw. orbitę transferową, co wymaga większej prędkości i wiąże się z działaniem wyższej temperatury podczas powrotu, inżynierowie firmy spodziewali się kolejnej porażki. „Biorąc pod uwagę cel misji, pierwszy stopień będzie poddawany ekstremalnej prędkości oraz nagrzewaniu się podczas wejścia w atmosferę. To sprawia, że raczej nie uda się wylądować" — brzmiał oficjalny komunikat SpaceX przed startem.

Elon Musk chwalił się też żartobliwie, że chyba będzie musiał powiększyć hangar na używane rakiety — ma ich już trzy. Celem SpaceX jest zredukowanie kosztów lotów kosmicznych — jeżeli główny napęd dałoby się wykorzystywać wielokrotnie, cena komercyjnych startów spadłaby znacząco.