Mirosław Żukowski: Zmiana władzy nie zaszkodzi polskiemu sportowi

Polski sport pod rządami PiS-u miał się dobrze, większości jego ludzi ta władza nie przeszkadzała. Teraz będą musieli się nauczyć żyć w nowym otoczeniu.

Publikacja: 17.10.2023 18:13

Ekipa Donalda Tuska nie jest wroga sportowi

Ekipa Donalda Tuska nie jest wroga sportowi

Foto: PAP/Jakub Kaczmarczyk

Kiedy środowisko sportowe w kwietniu tego roku na szefa Polskiego Komitetu Olimpijskiego (członkami PKOl-u są głównie związki sportowe) wybierało Radosława Piesiewicza, miał on za sobą jeden atut: był blisko władzy. Napisałem wtedy, że większość działaczy na prezesa PKOl-u i swych macierzystych związków wybrałaby nawet Myszkę Miki, gdyby siedziała ona w kieszeni ministra aktywów państwowych Jacka Sasina, tak jak siedział w niej Piesiewicz. Środowisko sportowe padło wówczas do nóg władzy, jakby nie zakładając, że za pół roku może przyjść czas na kohabitację z innymi ludźmi. I właśnie teraz nadszedł.

Czytaj więcej

Mirosław Żukowski: PiS olimpijski

Trzeba przyznać, że Piesiewicz z obietnic wobec tych, którzy go poparli, starał się wywiązać, niemal co tydzień otrzymywaliśmy mailowe zaproszenia na podpisanie przez PKOl kolejnej umowy sponsorskiej z poddanymi Sasina.

Pieniądze będą płynąć nadal

Rządy PiS-u to był czas Piesiewiczów i większość ludzi sportu weszła do tej rzeki. Kilku z nich zapewniało mnie, że będzie dobrze, bo pieniądze do PKOl-u i związków sportowych płyną i będą płynąć, a minister Kamil Bortniczuk jeszcze ten nurt wzmocni. I wzmacniał, bez dwóch zdań. Pod jednym warunkiem: każdy sportowy piknik musiał być Narodowym Dniem Sportu – takim, jaki gospodarze sobie wymyślą i jakiego potrzebują – a kort centralny Narodowego Centrum Tenisa w Kozerkach nosić imię Lecha Kaczyńskiego. Moim ulubionym dniem był Narodowy Dzień Boksu.

Kłopot w nowych dekoracjach mogą mieć sportowi dziennikarze Telewizji Polskiej, którzy w swym serwilizmie wobec odchodzącej władzy posunęli się poza granice przyzwoitości

Czy można w związku z tym powiedzieć, że nowa władza zaczyna mecz na wrogim boisku? Chyba nie, dla ekipy Donalda Tuska będzie to raczej spotkanie na terenie neutralnym czy wręcz na ziemi moralnie jałowej z rywalami, którzy nade wszystko lubią i umieją grać z wiatrem. Sport jako jedna z ulubionych zabawek wyborców zwykle ma się dobrze pod rządami nawet tych, którzy tak naprawdę go nie lubią i sportowców nie szanują, ale są wystarczająco mądrzy, by tego nie okazać. A to bez wątpienia nie jest przypadek ekipy, na której czele stoi Tusk. W związku z tym, drodzy prezesi, wiceprezesi i sekretarze generalni: nie lękajcie się, o ile ciężko nie grzeszyliście, sport was obroni, a pieniądze będą płynąć nadal.

Jak przyszłość czeka TVP Sport

Kłopot w nowych dekoracjach mogą mieć natomiast sportowi dziennikarze Telewizji Polskiej, którzy w swym serwilizmie wobec odchodzącej władzy posunęli się poza granice przyzwoitości. I nie mam tu na myśli młodych ludzi, którzy zawodowe życie zaczynali w czasach zarazy. To nie ich wina, że propozycję dostali od łajdaków, którzy publiczną telewizję znieprawili. Mogli oczywiście jej nie przyjąć, ale łatwo się mówi, a trudniej robi, szczególnie na początku zawodowego życia. Gołym okiem widać, że są wśród tej młodzieży ludzie zdolni i są nieudacznicy, których należy szybko pożegnać, podobnie jak obecne kierownictwo TVP Sport.

Czytaj więcej

Kamil Kołsut: Co zmiana rządu oznacza dla polskiego sportu: wygrają igrzyska czy chleb?

O wiele większy kłopot mam z tymi, którzy na gwiazdorski status pracowali przez lata, których profesjonalne umiejętności są bezdyskusyjne, których – tak jak Przemysława Babiarza – znam od dawna, a którzy też przeszli na stronę złoczyńców. Po odejściu na emeryturę Włodzimierza Szaranowicza jedynym komentatorem TVP mogącym udźwignąć wielki sportowy spektakl jest Babiarz. Niech więc każdy z nas – tych, którzy obalili rządy PiS-u – rozstrzygnie zgodnie z własną estetyką i sumieniem, czy za niespełna rok podczas zapewne bajecznego otwarcia igrzysk w Paryżu chce usłyszeć głos Babiarza. Zrozumiem i tych, którzy zakrzykną „Nigdy w życiu”, jak i tych, którzy po chrześcijańsku wybaczą. Mnie chyba bliżej do tych drugich.

Kiedy środowisko sportowe w kwietniu tego roku na szefa Polskiego Komitetu Olimpijskiego (członkami PKOl-u są głównie związki sportowe) wybierało Radosława Piesiewicza, miał on za sobą jeden atut: był blisko władzy. Napisałem wtedy, że większość działaczy na prezesa PKOl-u i swych macierzystych związków wybrałaby nawet Myszkę Miki, gdyby siedziała ona w kieszeni ministra aktywów państwowych Jacka Sasina, tak jak siedział w niej Piesiewicz. Środowisko sportowe padło wówczas do nóg władzy, jakby nie zakładając, że za pół roku może przyjść czas na kohabitację z innymi ludźmi. I właśnie teraz nadszedł.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Komentarze
Kamil Kołsut: Co zmiana rządu oznacza dla polskiego sportu: wygrają igrzyska czy chleb?
Piłka nożna
Stefan Szczepłek: Kto nie chce pamiętać o Wembley
Wybory
Apoloniusz Tajner o starcie w wyborach: Chcę zrobić coś dla przyszłych pokoleń
Wybory
Jagna Marczułajtis-Walczak: Igrzyska olimpijskie to nie jest dziś marzenie Polaków
Wybory
Dariusz Dziekanowski: Dogoniliśmy Zachód pod względem infrastruktury stadionowej
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO