Film Lorenza Vigasa to przewrotna historia spotkania ludzi z dwóch kompletnie różnych światów. Armando jest dobrze sytuowanym technikiem dentystycznym, przedstawicielem wenezuelskiej klasy średniej. Na pierwszy rzut oka to spokojny, ustabilizowany życiowo człowiek. A jednak nie daje sobie rady z samym sobą, z własnymi wspomnieniami.
Czy dlatego zwabia do swojego mieszkania młodych chłopców ze slumsów? Nie dotyka ich, każe tylko odwrócić się tyłem i opuścić spodnie. Patrząc na ich pośladki, masturbuje się. Potem płaci.
Zaskakujący związek
Jeden z chłopców, Elder, prymitywny i arogancki, wykorzystuje tę sytuację. Bije mężczyznę i okrada. Armando jednak odszukuje go, ale nie po to, by go oskarżyć. Chce go znów zaprosić. A potem staje się dla niego niemal aniołem stróżem. Elder poznaje w ten sposób inny świat. Zostaje otoczony troską, jakiej w życiu nie zaznał. Łagodnieje, zaczyna się zaprzyjaźniać z dużo starszym od niego mężczyzną. Zakochiwać? Ale co może łączyć tych ludzi, których dzieli wszystko?
Atutem tego niespiesznie toczącego się, ale przykuwającego uwagę filmu jest nie tylko sam temat. Sporo już przecież powstało takich filmowych opowieści o fascynacji dojrzałego, dobrze sytuowanego mężczyzny chłopakiem z nizin. Relacje między nimi mają z reguły erotyczny podtekst, ale to nie seksualne spełnienie jest najważniejsze.
Obaj bohaterowie Vigasa są boleśnie doświadczeni, w życiu obu ciemną postacią jest ojciec. Nie bez powodu film nosi tytuł „Z daleka". Z daleka od innych. Vigas opowiada o samotności. Elder próbuje ją przełamać. Zaczyna być swoim sponsorem zafascynowany. Może szuka w nim ojca, którego nigdy nie miał? Może kochanka? Ale Armando nie chce zbliżenia, oczekuje od niego czegoś zupełnie innego, co staje się właśnie największym zaskoczeniem filmu.