Aż trudno w to uwierzyć, ale od poprzedniej produkcji filmowej Juliusza Machulskiego, który zawsze był bardzo zapracowanym twórcą, minęły już cztery lata. A ile od ostatniej naprawdę udanej? Ani bowiem „Ambassada" z żartami osiągającymi momentami niebezpiecznie niski poziom, ani komediowy horror „Kołysanka" nie okazały się artystycznym sukcesem.
Nowa komedia stanowi dowód, że twórca odzyskał formę, niemniej trudno powiedzieć, by zaskoczył widzów, tak jak potrafił robić w przeszłości. „Volta" to raczej swoista składanka, coś w rodzaju „The Best of Juliusz Machulski". Ma do tego prawo artysta sumujący swój dorobek, czy wszakże w jego przypadku nie jest na to za wcześnie?
Nieprzypadkowo tytułowy bohater nowego filmu nosi nazwisko zaczynające się na literę „V". Juliusz Machulski odwołuje się w ten sposób do swoich dawnych sukcesów, do „Vabanku", do „Vinciego", a także do nieco zapomnianego, sensacyjnego filmu „V.I.P.".
Z przygód kasiarza Henryka Kwinty wziął zatem pomysł skomplikowanej intrygi kryminalnej, zrodzonej z więziennej zemsty. Ponadto kluczową rolę w akcji „Volty" odgrywa – tak jak w „Vincim" – dzieło sztuki o bezcennej wartości. Nie jest to jednak obraz, ale korona ostatniego króla z rodu Piastów, Kazimierza Wielkiego, o którą toczy się wielowątkowa rozgrywka. Całość zaś została doprawiona aluzjami do dzisiejszej, polskiej rzeczywistości, od czego nie stronił przecież i „V.I.P.".
Mamy więc w tym filmie żarty z prymitywnych polityków czy zachłannych szefów koncernów medialnych, a nawet dowiadujemy się, jak nauczyliśmy Francuzów posługiwać się widelcami. Niektóre sytuacje kreślone są grubą kreską, ale i tak w sposób bardziej finezyjny niż obraz współczesnej Polski w „Superprodukcji" czy „Pieniądze to nie wszystko" tego reżysera.