„Rzeczpospolita”: Mówi się, że chciałby pan wyjechać do Brukseli, być może objąć stanowisko komisarza UE ds. obrony. Minister spraw zagranicznych takiego państwa, jak Polska, i to w momencie, gdy toczy się wojna za wschodnią granicą, nie jest jednak znacznie ważniejszą funkcją?

Radosław Sikorski: Czytam te spekulacje, słucham głosów dzisiejszej opozycji czy tych nadchodzących z Pałacu Prezydenckiego. Mam wrażenie, że niektórzy w tych środowiskach mierzą innych swoją miarą. Nie wyobrażają sobie, że ktoś może uważać stanowisko ministra spraw zagranicznych w wolnej Polsce za wyższy zaszczyt niż wyjazd do Brukseli.

Czytaj więcej

Konflikt o ambasadorów. „Minister Sikorski może nie zostać unijnym komisarzem”

W 2014 roku Donald Tusk uważał za wyższy zaszczyt wyjazd do Brukseli.

Objął najwyższe możliwe stanowisko w Unii Europejskiej (funkcja przewodniczącego Rady Europejskiej jest uważana za bardziej istotną od szefa Komisji Europejskiej — red.).

I zostawił Polskę na pastwę PiS. To nie był błąd? 

- Nie. Dzięki temu, że wygraliśmy dla Polski ważne stanowisko, można było wpływać na losy całej Europy. I to nie tylko w sensie protokolarnym, ale i politycznym. Z punktu widzenia zagrożenia dla Polski były to zresztą inne czasy. Gdy zaś chodzi o obecną sytuację, to przypominam, że PiS ma swojego kandydata na przewodniczącego Komisji Europejskiej. Jest nim europoseł Jacek Saryusz-Wolski. A ponieważ klub Europejskich Konserwatystów i Reformatorów ma szanse zostać trzecią siłą polityczną w Parlamencie Europejskim, być może te plany okażą się całkiem zasadne. A jeśli oni mają też innych dobrych kandydatów na komisarzy europejskich? W Unii staramy się w każdym razie zachować równowagę geograficzną, polityczną i genderową. Zawsze jest premia jak jakaś partia ma wysoko kwalifikowane kobiety do objęcia tego typu stanowisk. Myślę w szczególności o byłej pani minister Annie Fotydze, byłej pani premier Beacie Szydło.

Cały wywiad ukaże się na stronie rp.pl i w piątkowej „Rzeczpospolitej”