W czwartek mija równo pięć lat odkąd, z powodu zbyt małej ilości użytkowników, ostatecznie wycofano się z ich używania.

Tradycyjne modele dalekopisu wyglądały jak szafy z wbudowanymi dwoma powszechnie znanymi urządzeniami: maszyną do pisania i telefonem. W praktyce był terminalem do wysyłania, a także odbierania i drukowania na długich rolkach papieru teleksów, przy czym słowo teleks (od "Teleprinter Exchange Service") odnosiło się i do samych wiadomości, i do nazwy usługi abonenckiej świadczonej przez przedsiębiorstwa telekomunikacyjne.

Mało kto dziś wie, że pierwsza wiadomość drogą elektroniczną z prywatnego mieszkania została wysłana na długo przed powstaniem Internetu, bo już w 1910 roku. Cały świat korzystał z dalekopisów już od lat 20., ale w latach 70. nadal były niezastąpione. – Pamiętam, jak wielkim zaszczytem było dopuszczanie mnie do teleksu w naszych ambasadach, gdy musiałam skontaktować się z redakcją z zagranicy – wspomina Danuta Walewska, dziennikarka "Rzeczpospolitej". – Pamiętam ten specyficzny druk, perforowany po bokach. Wtedy wydawało się, że teleksy są szczytem nowoczesności.

I rzeczywiście nim były, ale tylko do czasu pojawienia się pierwszych faksów. One wyparły z użycia dalekopisy, tak jak Internet wypiera dziś faksy. Jednak romantyzmu dalekopisów nic już nie zastąpi tym, którzy obgryzali paznokcie, czekając na koniec zakłóceń na linii i odczytując na taśmie tylko charakterystyczny dla takiej sytuacji przekaz "mom... mom... mom...". – Tylko pięć lat minęło od wycofania dalekopisów?! – dziwi się Danuta Walewska. – A wydaje się, jakby minęła cała epoka.

Jeszcze rozporządzenie Rady Ministrów z 8 stycznia 2002 roku mówiło wyraźnie: "Skargi i wnioski mogą być wnoszone pisemnie, telegraficznie lub za pomocą dalekopisu, telefaksu, poczty elektronicznej, a także ustnie na protokół", choć dziesięć lat temu mało kto korzystał wciąż z tych urządzeń. Świadczy to o tym, że do ostatnich swych chwil dalekopis traktowany był z pełną powagą.