[b]czerwiec 1979 [/b]
Poniżej dalsza częć artykułu
W przeddzień odwiedzin papieża, w pištek wieczór, wyszedłem na miasto, żeby się przyjrzeć temu, co się naprawdę w nim dzieje.
(...)
Idšc, napotykałem coraz częciej znajomych z widzenia, których nazwisk nie mogłem sobie odtworzyć, i dopiero po jakim czasie pojšłem, że to nie sš znajomi, tylko po prostu ludzie o wyglšdzie dawnej inteligencji, ci, którzy na co dzień ginš w masie, których nie widać. Więc jeszcze sš, wylegli całymi rodzinami.
(...)
Rzeczy prawdziwe, to znaczy zgodne z rzeczywistociš, to znaczy autentyczne, dziejš się na ogół wówczas, kiedy jest spełniona wola zbiorowa i sš wyrażone ludzkie treci, i gdy nie musi się postępować wbrew społecznym odczuciom i pojęciom. Wtedy ludzie chętnie przychodzš sami, nie trzeba ich spędzać ani obstawiać, tuby i kordony stajš się wówczas zbędne. Przychodzš na miejsce swojej prawdy, która ma naturalnoć wiatła dziennego. Tego wieczoru na więtojańskiej, na Krakowskim, na placu Saskim ludzie przyszli obejrzeć miejsca, które odwiedzi papież. I obejrzeli siebie. Wielotysięczny tłum zobaczył siebie, utwierdził się w poczuciu własnej obecnoci. Tłum z dziećmi, z babciami, z lodami i psami, niekierowany z zewnštrz, letni, barwny tłum przyszedł ze wszystkich dzielnic tylko dlatego, że chciał być tutaj. Po co po to, żeby popatrzyć i zobaczyć. Tak samo ja po to tutaj przyszedłem. Jednakże sam fakt równoczesnego przybycia tysięcy ludzi bez wezwania już był mocno zastanawiajšcy. Odzwyczajono ich od tego, że sš żywym ogółem, uczyniono wiele, aby ich przekonać, że stanowiš biernš masę, której ruchami się steruje. Przyszli tu obejrzeć miasto w przeddzień wizyty papieża, nie mylšc o niczym innym i nie uwiadamiajšc sobie, że swoim przybyciem przeprowadzili dowód własnego istnienia.
(...)
Jelibym miał okrelić jednym słowem moje przeżycia na widok tego, czemu się przyglšdam od kilku dni, powiedziałbym: zdumienie. Nie tym jedynie, że nad placem Zwycięstwa dominujš krzyże, i nie tylko, że władza milczy, jakby schowana przed narodem. Zdumiewa najbardziej myl, że swojš prawdę naród tak umiejętnie chronił i przechowywał. Tak długo i tak umiejętnie. Nasuwa się ciężkie podejrzenie. Czy nie za pochopnie sšdziło się tę masę, widzšc w niej bezwład i słaboć lub dopatrujšc się w jej zniewoleniu codziennš wegetacjš braku zasobów duchowych.
(...)
We wszystkim, o czym mówił papież, była obecna myl o dziejach Polski. Często powracał do losów tej ziemi, ukazywał ich dramat i wzniosłoć. Mylę, że wszyscy w owych chwilach musieli widzieć w Janie Pawle II uosobienie duchowe historii narodu. Znamy własnš historię, co jednak nie oznacza, że zawsze potrafimy dostrzec jej piękno. A jest piękna. W dziejach Europy bodajże nie istnieje kraj, którego przeszłoć miała tak niewiele win w stosunku do wiata. Tuż obok przylegały do nas dwa narody o najposępniejszej historii. Niemcy i Rosja. Z dwóch stron Polska stanowiła porodku obszar praw i życia. Między schizofrenicznš siłš Niemiec a obłškanš pustkš Rosji usiłował żyć naród, który przez długi czas brał serio najszczytniejsze zasady ludzkoci chrzecijaństwo, humanizm, demokrację, swobodę ludzkiej osoby i wiary a po omiu wiekach płacił za swoje fantazmaty niewolš i mierciš za wolnoć. Nie mielimy praktycznego rozumu Anglików ani namiętnoci Francuzów do konstrukcji socjalno-państwowych, absolutystycznych czy republikańskich. Ale pozwalalimy innym narodom żyć obok i poród nas. To wystarczy, by nie czuć poniżenia.
Co nas poniża? Można by odpowiedzieć: pogarda, jakš się nam okazuje. Nie mylę tu o czyjej pogardzie z zewnštrz mówię o poniżaniu metodš wewnętrznš, tutejszš, obliczonš na nikczemnoć i głupotę; sugerujšcš, że my jestemy głupi i nikczemni.
(...)
W tej rachubie na nienawić jest zawarte domniemanie zła, nihilistyczna pewnoć, że w duszy narodu sš ciemne siły, którym nie wolno dać zasnšć. Nie z dziejów Polski płynie owa wiara w ciemnoć, nie na tej ziemi wyrosła. Chrzecijańskie słowa, jakimi przemawiał papież w Warszawie i Owięcimiu, zdawały się ujawniać bezwstyd i obcoć tamtych słów.
[i]Kazimierz Brandys
Miesišce. 1978 1981.
Fragmenty rozdziału 1979. czerwiec.
Warszawa 1997, Wydawnictwo Iskry.[/i]