Aby ostatni mecz był zwycięski

- Być prezesem jest znacznie trudniej, niż być zawodnikiem - mówi Sebastian Świderski, prezes ZAKSY Kędzierzyn-Koźle

Publikacja: 27.03.2017 21:00

Sebastian Świderski

Sebastian Świderski

Foto: Fotorzepa / Piotr Nowak

Rz: Jak to jest być prezesem najlepszego klubu siatkarskiego w Polsce?

Sebastian Świderski: Powiedzieć, że nie jest łatwo, to nic nie powiedzieć. To bardzo wymagająca funkcja, myślę, że znacznie cięższa od tego, co robiłem wcześniej, gdy byłem zawodnikiem, a później trenerem i dyrektorem sportowym w tym klubie.

Chce pan powiedzieć, że pracuje od rana do wieczora?

A czasami jeszcze dłużej. Ta praca to niezliczone ilości spotkań, rozmów, czasami nocnych, bo na drugim końcu świata jest właśnie dzień. Do tego dochodzi odpowiedzialność finansowa. Stres jest więc spory. Ale nie narzekam, potrafię sobie radzić z presją. I co najważniejsze, mogę liczyć na pomoc kompetentnych, oddanych siatkówce ludzi. Kędzierzyn-Koźle jest siatkarskim miastem, więc nic dziwnego, że siatkówce pomaga, jak może.

A panu pomaga fakt, że jest pan w tym mieście znany?

Na pewno ułatwia wiele rzeczy. Grałem tu wiele lat, teraz mieszkam wraz z rodziną i na razie nie zamierzam nic zmieniać. Znajomość środowiska i ludzi tak naprawdę jest nieoceniona, ale z odpowiedzialnością, z którą związane jest to, co robię, muszę jednak stanąć oko w oko sam. I tej odpowiedzialności nie można porównać z niczym, co robiłem wcześniej. Ale mając wokół siebie tylu życzliwych ludzi, z pewnością jest łatwiej.

Nie jest pan pierwszym w Polsce byłym siatkarzem, a później trenerem, któremu zostaje powierzona funkcja prezesa. We Włoszech, gdzie grał pan wiele lat, obowiązuje jednak inny model.

Zgadza się. Tam prezesami zostają sponsorzy, właściciele wielkich firm, którzy finansują działalność klubów. Znani sportowcy są co najwyżej dyrektorami sportowymi.

Jeszcze nie tak dawno te największe, najsłynniejsze włoskie kluby były dla PlusLigi wzorem. Jak to wygląda teraz?

Wiele się zmieniło w naszej polskiej rzeczywistości, ale wciąż staramy się brać to, co najlepsze, od najlepszych. Nie ma sensu wyważać drzwi, które wcześniej zostały otwarte. Jeśli jest się od kogo uczyć, to się uczymy, oczywiście uwzględniając rodzime warunki i otoczenie, w którym działamy. Myślę jednak, że idzie nam to całkiem nieźle i nie powinniśmy mieć kompleksów.

Włosi też mieli swoje problemy, ale potrafili sobie z nimi poradzić i dziś znów mają bardzo silną ligę i reprezentację.

Reprezentacja i jej coraz skuteczniejsze występy na arenie międzynarodowej sprawiły, że pojawili się nowi sponsorzy i włoska siatkówka wróciła do wielkiej gry. Z ostatnich igrzysk w Rio de Janeiro Włosi wrócili przecież ze srebrnym medalem. Na pewno pomógł jej też trochę kryzys w Rosji i osłabienie tamtejszej ligi. Wielu znakomitych zawodników, mając teraz do wyboru włoską lub rosyjską ligę, wybierze tę pierwszą, nawet jeśli zarobi trochę mniej. Ale te różnice są już znacznie mniejsze niż wcześniej.

Ale bez odpowiednio wysokiego budżetu ciężko marzyć o sukcesach. Biedny wciąż jest bez szans. Zgadza się pan z taką opinią?

Budżet jest ważny, ale na szczęście nie najważniejszy. ZAKSIE w zdobyciu mistrzowskiego tytułu nie przeszkodził przecież fakt, że nie jest najbogatszym klubem w Polsce. W tym sezonie na razie prowadzimy wyraźnie w tabeli i chcemy ten tytuł obronić. Myślę, że dokonaliśmy po prostu dobrych wyborów, postawiliśmy na właściwych ludzi i zbieramy tego efekty.

Kto zadecydował o tym, że w drużynie mistrzów Polski grają ci, a nie inni?

O personalnych wyborach decydowaliśmy wspólnie z trenerem Ferdinando De Giorgim, oczywiście w oparciu o klubowy budżet. Zależało nam na ludziach, którzy chcą się wybić, grając u nas, głodnych zwycięstw. I myślę, że niektórym to się udało. Dwa lata temu Benjamin Toniutti nie był tak znanym rozgrywającym, jakim jest teraz. W jednym sezonie grał w trzech klubach, a w tym trzecim siedział na ławce rezerwowych. Jego rodak Kevin Tillie walczył w tym czasie z kontuzjami, a młodego Belga Sama Deroo znali tylko nieliczni. A dziś to uznani gracze, odgrywający również bardzo ważną rolę w swoich narodowych drużynach. Toniutti i Tillie w reprezentacji Francji, a Deroo – Belgii.

A propos Kevina Tillie.

Prawdą jest, że nagle opuścił Kędzierzyn-Koźle?

Kevin przez kilka tygodni rehabilitował kontuzjowany bark, ostatecznie podjął jednak decyzję o operacji. Nie wiem, czy do nas wróci. Był bardzo pewnym i ważnym ogniwem w naszym zespole.

Kto w nim zostanie na kolejny sezon?

Z podstawowego składu Benjamin Toniutti, Paweł Zatorski, Mateusz Bieniek i Łukasz Wiśniewski. Jeśli chodzi o Dawida Konarskiego, to my go chcemy, ale decyzja należy do niego. Z Samem Deroo wciąż rozmawiamy i nie są to łatwe rozmowy. Jak już wcześniej mówiłem, zobaczymy, co będzie z Kevinem Tillie. Na pewno w tej sytuacji musimy poszukać jeszcze kogoś na przyjęcie.

Trenera też już macie na przyszły sezon, Włoch zastąpi Włocha. Andrea Gardini opuszcza Olsztyn i zajmie miejsce „Fefe" De Giorgiego. Dlaczego właśnie on?

Mamy podobną, spójną wizję rozwoju ZAKSY, a to jest najważniejsze. Gardini wykonał kawał dobrej roboty z Indykpolem, teraz będzie miał szansę pójść krok dalej, pracując w Kędzierzynie-Koźlu. On też ma taką świadomość. Mam nadzieję, że mu się uda.

Nie myślał pan, żeby wrócić na trenerską ławkę? Nie było takich pomysłów, że nie powiem nacisków, by to pan poprowadził ZAKSĘ, zastępując De Giorgiego?

Wiem, że czasami takie sytuacje się zdarzają, ale na pewnym poziomie chyba nie powinny mieć miejsca. Prezes ma swoje zadania do wykonania, a trener swoje. I niech tak zostanie. Tym bardziej że – jak widać – takie rozwiązania przynoszą całkiem niezłe efekty.

Włoscy trenerzy zawładnęli naszą ligą, takie są fakty. Czyżby język włoski najlepiej przemawiał do siatkarzy?

Coś w tym jest. Zresztą nie tylko w lidze, w reprezentacji też. Poza Stephanem Antigą jego poprzednicy (Raul Lozano, Daniel Castellani, Andrea Anastasi) i następca Ferdinando De Giorgi reprezentują szkołę włoską. Wprawdzie Lozano i Castellani są Argentyńczykami, ale o siatkówce myślą po włosku. Tak jak znany bułgarski trener Radostin Stojczew, od lat pracujący z sukcesami we włoskich klubach.

Czy chce pan powiedzieć, że Włosi są najlepszymi trenerami na świecie?

Nie miałem tego na myśli, ale nie ulega wątpliwości, że mają dużo do powiedzenia w tej branży. Stworzyli pewien system pracy i są w tym konsekwentni, dlatego tak wielu z nich znajduje zatrudnienie. Dla nich równie ważne, jak trenujesz, jest to, co jesz i jak odpoczywasz. A przy tym dużo się uczą, uczestniczą w najróżniejszych seminariach, chętnie wymieniają się poglądami na tematy szkoleniowe. Coś o tym wiem, bo w lidze włoskiej grałem siedem lat.

Pana trenerem był wtedy Ferdinando De Giorgi, który zastąpi teraz Antigę i poprowadzi naszą reprezentację. Jak dziś wyglądają wasze relacje, jakim jest partnerem w pracy?

Bardzo wymagającym. Krótko mówiąc, to ciężki przeciwnik, kiedy przychodzi do dyskusji. Potrafi jednak zmienić zdanie, tylko trzeba go do tego przekonać. Jest również bardzo ambitny, stawia przed sobą wysokie cele i bardzo konsekwentnie do nich dąży. To cechy bardzo ważne w pracy trenera.

Stara znajomość pomaga?

Pomaga, dużo rozmawiamy ze sobą. On lubi rozmawiać, wyjaśniać, nie unika dziennikarzy i spotkań z nimi. I jestem przekonany, że tak będzie również, gdy rozpocznie pracę z reprezentacją.

Jakim jest trenerem, jak pan go ocenia?

Takim, jakim był rozgrywającym: „wrednym", oczywiście dla rywali. Potrafił i dalej potrafi, teraz jako trener, perfekcyjnie obnażać braki przeciwnika. Przygotowuje się do tego godzinami, analizuje, kombinuje, oglądając materiały na wideo, jak to najlepiej rozegrać. Dla niego inteligencja, zdolność przewidywania jest najważniejsza. Nie warunki fizyczne, ale głowa. Owszem, wzrost i zasięg są ważne, ale nie najważniejsze. Istotne jest też, by znaleźć wspólny język, stworzyć prawdziwy zespół podobnie myślących ludzi, którzy dla grupy są w stanie zrobić wszystko.

Polacy nie mają medalu olimpijskiego od 1976 roku. Wygrali w ostatniej dekadzie mistrzostwa Europy, mistrzostwa świata, ale na olimpijskim podium stają inni. Co stoi na przeszkodzie?

Mocni rywale, taki jest sport. Włosi kiedyś byli najlepsi, wygrywali seryjnie mistrzostwa świata i Europy, nie mieli sobie równych w Lidze Światowej, a olimpijskiego złota wciąż nie mają. Po prostu strasznie ciężko jest taki medal na igrzyskach wyrwać. To impreza inna niż wszystkie, trzeba do niej dorosnąć, wytrzymać presję nieporównywalną z innymi.

Co może dać naszej reprezentacji Ferdinando De Giorgi?

Znam go dobrze. Z całą pewnością da serce. Widzę, jak pracuje u nas w klubie, jak bardzo jest oddany i jakim jest profesjonalistą. Jest bardzo dobrym psychologiem, dużo rozmawia z zawodnikami, stara się ich ukierunkować. A przy tym jest typem sportowego twardziela, który nienawidzi przegrywać. Myślę, że to dobrze wróży reprezentacji.

Pan też nigdy nie lubił przegrywać, pamiętam doskonale. Czego mogę więc panu prezesowi życzyć na zakończenie?

Aby ostatni mecz o mistrzostwo Polski był zwycięski.

Rz: Jak to jest być prezesem najlepszego klubu siatkarskiego w Polsce?

Sebastian Świderski: Powiedzieć, że nie jest łatwo, to nic nie powiedzieć. To bardzo wymagająca funkcja, myślę, że znacznie cięższa od tego, co robiłem wcześniej, gdy byłem zawodnikiem, a później trenerem i dyrektorem sportowym w tym klubie.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Materiał partnera
Nowa trakcja turystyczna Pomorza Zachodniego
Materiał partnera
Dolny Śląsk mocno stawia na turystykę
Regiony
Samorządy na celowniku hakerów
Materiał partnera
Niezależność Energetyczna Miast i Gmin 2024 - Energia Miasta Szczecin
Regiony
Nie tylko infrastruktura, ale też kultura rozwijają regiony
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił