Podpisany przez ministra Konstantego Radziwiłła „Program kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego w latach 2016–2020" oferuje pomoc niepłodnym, ale głównie wtedy, gdy na leczenie jest już za późno. Terapia zapisana w programie dotyczy bowiem par, a choroby powodujące niepłodność rozwijają się u kobiet często, zanim zdecydują się stworzyć związek i zostać matkami.
Brak poradni
Dokument, który zastąpił wprowadzony przez poprzednią ekipę program refundacji zapłodnienia in vitro, wywołał falę krytyki wśród ginekologów. Nie chodzi jednak wyłącznie o to, że – jak twierdzą niektórzy z nich – niepłodność leczy za pomocą naprotechnologii. Zabrakło osobnych poradni leczenia endometriozy, jednej z głównych przyczyn niepłodności u kobiet w Polsce i na świecie. Szacuje się, że endometrioza, która latami upośledza układ rozrodczy, często nie dając żadnych objawów, dotyka nawet co ósmą kobietę, a co trzecia (według niektórych statystyk nawet co druga) z nich zmaga się z niepłodnością. Mimo to w Polsce wciąż brakuje kompleksowego leczenia endometriozy, a nieliczne poradnie funkcjonują w szpitalach „na dziko", dzięki dobrej woli dyrektorów, bo Narodowy Fundusz Zdrowia nie uwzględnia takiej jednostki w refundacji.
Prof. Grzegorz Jakiel, kierownik I Kliniki Ginekologii i Położnictwa Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego w stołecznym Szpitalu Orłowskiego, dodaje, że kolejną barierą w leczeniu jest zbyt niska wycena zabiegów: – Endometrioza wymaga skomplikowanych operacji, a pieniądze, jakie oferuje za nie NFZ, są nieadekwatne do kosztów, sprzętu, nakładu sił i kwalifikacji personelu. Fundusz płaci za nie nawet pięć razy mniej niż w ginekologii onkologicznej. To sprawia, że dla dyrektorów szpitali są zupełnie nieopłacalne – mówi prof. Jakiel. A inny specjalista dodaje, że niedoszacowana jest cała ginekologia. – Na granicy opłacalności są wszystkie procedury ginekologiczne z wyjątkiem histeroskopii, która nie wymaga od pacjentki leczenia w szpitalu. Być może przy okazji programu ministerstwo powinno podnieść wyceny w ginekologii. Dziś szpitale ginekologiczno-położnicze utrzymują się głównie z procedur onkologicznych i oddziałów neonatologii. Dobrze wycenione jest szczególnie leczenie wcześniaków – mówi.
Prof. Jakiel dziwi się, że program ochrony życia prokreacyjnego nie uwzględnia refundacji leków przeciwzrostowych, które kosztują średnio ok. 500–650 zł: – A są one wskazane szczególnie u kobiet w wieku rozrodczym, bo zrosty po operacji mogą dodatkowo upośledzić zdolności reprodukcyjne. Może się więc zdarzyć, że kobieta pomyślnie przejdzie operację endometriozy, ale nie zajdzie w ciążę z powodu zrostów – tłumaczy prof. Jakiel. I dodaje, że ponieważ współpłacenie jest niemożliwe, pacjentka nie może zapłacić za nie z własnej kieszeni.
Prof. Maciej Banach, szef Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi, który jako pierwszy z zakładanych 16 ośrodków referencyjnych wdroży leczenie w ramach programu, uspokaja, że ministerstwo jest otwarte na korekty: – Proszę pamiętać, że program dopiero rusza i będzie udoskonalany i poprawiany tak, by spełnił swoją rolę. Choć infrastruktura będzie gotowa dopiero na początku 2017 r., już dziś jesteśmy w stanie kompleksowo leczyć endometriozę i zespół policystycznych jajników w ramach istniejących klinik i apelujemy do lekarzy, by odsyłali do nas swoje pacjentki – prof. Maciej Banach.