Richard H. Thaler: Ekonomia z ludźmi w roli głównej

Z laureatem tegorocznej Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii i wykładowcą Uniwersytetu Chicagowskiego, jednym z twórców ekonomii behawioralnej Richardem H. Thalerem, rozmawia Grzegorz Siemionczyk

Aktualizacja: 09.10.2017 12:38 Publikacja: 09.10.2017 12:26

Richard H. Thaler: Ekonomia z ludźmi w roli głównej

Foto: Archiwum

W związku z przyznaniem tegorocznej nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii Richardowi H. Thalerowi przypominamy wywiad, którego noblista udzielił we wrześniu 2015 roku. Rozmowa ukazała się w Gazecie Giełdy "Parkiet".

W nowej książce „Misbehaving" wspomina pan opór, z jakim ekonomia behawioralna spotykała się wśród ekonomistów głównego nurtu. Czy dziś, po 40 latach rozwoju, jest ona powszechnie akceptowana?

Nie jestem gotów ogłosić, że misja została zakończona. Podejście behawioralne jest powszechne w ekonomii, a wyniki prowadzonych w tym duchu badań są publikowane we wszystkich czołowych periodykach ekonomicznych. W tym sensie ekonomia behawioralna jest elementem głównego nurtu. Ale nie znajduje to jeszcze odzwierciedlenia w podręcznikach ekonomii, które zwykle nie nadążają za postępem w nauce.

Ekonomiści bankowi i analitycy finansowi bardzo chętnie powołują się na rozmaite wskaźniki nastrojów konsumentów, przedsiębiorstw i inwestorów. Łatwo odnieść wrażenie, że na koniunkturę w gospodarce i na rynkach wpływ mają wyłącznie „zwierzęce instynkty". Czy to jest świadectwo zakorzenienia się ekonomii behawioralnej?

Wskaźniki nastrojów są używane od dawna, nie wiem, czy powstały pod wpływem ustaleń ekonomistów behawioralnych. Zgadzam się natomiast z tym, że w biznesie i w kręgach finansowych nigdy tak naprawdę nie przyjmowano podważanych przez nas założeń, że ludzie są racjonalni, a rynki efektywne. To tylko akademiccy ekonomiści opierali się temu, co powinno być oczywiste: że świat składa się z ludzi, którzy niekiedy kierują się emocjami, często popełniają błędy i mają problemy z samokontrolą.

Z tego powodu ekonomia behawioralna jest jednak niekiedy postrzegana jako pasożyt, który żeruje na tym, że ekonomiści głównego nurtu przyjmują uproszczone, a więc nierealistyczne, założenia? Gdyby te założenia zostały powszechnie odrzucone, czym zajmowaliby się ekonomiści behawioralni?

Najwyższa pora, aby oprzeć modele ekonomiczne na oczywistym fakcie, że rynków nie tworzą roboty, tylko ludzie.

Taka krytyka jest wyrazem niezrozumienia celów ekonomii behawioralnej! Nigdy nie próbowaliśmy obalić standardowej teorii ekonomii i budować tej nauki od nowa. To byłaby głupota. Standardowe narzędzia ekonomii, jak krzywe popytu i podaży, są bardzo przydatne w modelowaniu zjawisk ekonomicznych. Ekonomiści behawioralni starają się jedynie wzbogacić te modele, aby były bardziej realistyczne i przez to dawały celniejsze prognozy. To tak jak w fizyce: zaczyna się od analizowania, jak coś działa w próżni, ale potem dodaje się tarcie.

Niedawno miałem okazję spytać o ocenę dorobku ekonomii behawioralnej Finna Kydlanda, jednego z twórców teorii racjonalnych oczekiwań. Powiedział, że ustalenia behawiorystów nie przekreślają tej teorii, bo mają czysto negatywny charakter. W jego ocenie ekonomia głównego nurtu, choć bazuje na nierealistycznych założeniach, oferuje ramy teoretyczne pozwalające wyjaśniać wiele zjawisk ekonomicznych.

Zgadzam się, że nadszedł czas, aby ekonomiści behawioralni zaczęli poważnie traktować makroekonomię. Dotąd koncentrowaliśmy się na mikroekonomii, stąd wrażenie, że nasze ustalenia mają czysto negatywny charakter. Jednocześnie, wbrew temu, co mówi Kydland, zdolność ekonomii głównego nurtu do tłumaczenia szerokiego spektrum zjawisk ekonomicznych jest ograniczona. Nie oferuje ona choćby satysfakcjonującego wyjaśnienia, dlaczego w gospodarkach zdarzają się długie okresy wysokiego bezrobocia, jak w ostatnich latach. Cena pracy powinna w takiej sytuacji spaść, żeby oczyścić rynek. Ale płace nie maleją. Dlaczego? W niektórych krajach blokują to przepisy, ale w USA tak nie jest. Ekonomia głównego nurtu ma też trudności z wytłumaczeniem coraz częstszych baniek spekulacyjnych kończących się krachami. Tylko w ostatnich 15 latach doszło do bańki internetowej, potem nieruchomościowej, a teraz w czasie rzeczywistym obserwujemy pękanie bąbla na chińskiej giełdzie. Tymczasem dla baniek i krachów w ekonomii głównego nurtu nie ma miejsca, tak jak nie ma go dla ogromnej zmienności, którą obserwujemy na rynkach w ostatnich tygodniach. Gdy rozpoczyna się sesja w USA, giełda w Chinach jest od kilku godzin zamknięta. Jak to możliwe, że ceny w USA zmieniają się gwałtownie przez całą sesję? Czy naprawdę napływają jakieś nowe informacje, które by to uzasadniały?

Hipoteza efektywnego rynku, w świetle której taka zmienność jest anomalią, dotyczy rynków nieskrępowanych regulacjami. O współczesnych giełdach tego powiedzieć nie można.

Być może w Chinach rząd rzeczywiście zaburza efektywność rynku, np. wprost przeciwdziałając spadkowi cen akcji. Ale na zachodnich giełdach koszty transakcyjne są znikome, nie ma praktycznie przeszkód dla krótkiej sprzedaży, więc wątpię, aby ich ewidentną nieefektywność można było zrzucać na regulatorów. Większość regulacji ma zresztą na celu zapewnienie inwestorom jak najbardziej rzetelnych informacji o spółkach giełdowych. Takie regulacje zwiększają, a nie zmniejszają efektywność rynku.

Większość ekonomistów dobrze wie, że założenia o racjonalności aktorów życia gospodarczego czy efektywności rynków są nierealistyczne, ale ułatwiają one modelowanie zjawisk ekonomicznych. Czy ustalenia behawiorystów nie skomplikowałyby zanadto modeli?

Jasne, że modele oparte na założeniu racjonalności podmiotów są prostsze, więc były dobrym punktem wyjścia. Ale najwyższa pora, aby oprzeć je na oczywistym fakcie, że rynków nie tworzą roboty, tylko ludzie wchodzący w interakcje. To jest wykonalne. Ja np. wykorzystałem koncepcje księgowania umysłowego oraz awersji do strat do wytłumaczenia czegoś, co w świetle standardowej ekonomii było zagadką: dużej premii za ryzyko inwestowania w akcje. Sądzę, że awersja do strat powinna też być elementem każdego realistycznego wyjaśnienia sztywności płac. Także nadmierna pewność siebie, która cechuje ludzi, może być łatwo włączona do modeli i może tłumaczyć np. zagadkowo wysoki – w świetle ekonomii głównego nurtu – wolumen obrotów na rynkach finansowych oraz to, dlaczego zarówno finansiści, jak i regulatorzy przed 2007 r. byli przekonani, że stworzyli system odporny na kryzysy.

Pomówmy trochę o praktycznym wymiarze ekonomii behawioralnej, czyli idei „szturchania" (ang. nudging). Chodzi o korygowanie przez władze naszych nieoptymalnych zachowań wynikających z ograniczonej racjonalności, braku silnej woli i innych ułomności. To brzmi orwellowsko.

Przeciwnie, idea „szturchania" opiera się na założeniu, że w wielu sytuacjach można pomóc ludziom podejmować lepsze decyzje bez uciekania się do jakichkolwiek regulacji. Wraz z Cassem Sunsteinem, z którym tę ideę wymyśliliśmy, nazywamy naszą filozofię „libertariańskim paternalizmem", ponieważ staramy się proponować rozwiązania, które nie ograniczają ludziom wyboru. Dobrym przykładem jest GPS. Nikt nie każe nam go używać, ale przydaje się, gdy się zgubimy. Nasze „szturchnięcia" są równie delikatne. Chodzi np. o automatyczne zapisywanie pracowników do dodatkowych programów emerytalnych z możliwością wypisania się. Dołączenie tego elementu do brytyjskiego systemu emerytalnego sprawiło, że 90 proc. pracowników decyduje się na takie programy. Gdyby zapisanie się do takiego programu wymagało wypełnienia jakiegoś formularza, odsetek ten sięgałby zapewne 50 proc. Chyba nikt nie uzna, że to byłoby dla nich lepsze. Kolejny przykład: wystarczy wysłać pacjentom esemesa przypominającego o wizycie, żeby zwiększyć prawdopodobieństwo, że stawią się w przychodni i zostaną wyleczeni, a doktor nie zmarnuje czasu. Analogicznie, wysyłanie rodzicom esemesów przypominających, że dzieci mają następnego dnia sprawdzian, wyraźnie podnosi oceny uczniów. Czy to są złe wyniki?

Ale czy wolność nie polega także na możliwości popełniania błędów? Trudno się oprzeć wrażeniu, że to, co pan proponuje, to czystej wody paternalizm: próba decydowania za nas, co jest dla nas dobre.

Wcale nie. Chcemy zostawiać ludziom całkowicie wolny wybór. Zresztą, zawsze jesteśmy tak czy inaczej „szturchani". Wracając do dobrowolnych systemów emerytalnych, zawsze trzeba za domyślną uznać jedną z dwóch opcji: zapisanie pracownika albo niezapisanie. W obu przypadkach ma to wpływ na zachowanie ludzi. Czy żeby chronić ich wolność, mamy losowo jednych zapisywać, a innych nie? Jeden z moich ulubionych przykładów „szturchania" znajduje się na ulicach Londynu. Chodzi o napisy na chodnikach „spójrz w prawo". Przyjezdni z innych krajów, przyzwyczajeni do ruchu prawostronnego, mają bowiem w zwyczaju patrzeć w lewo. Sądzę, że te napisy wielu z nich uratowały życie. Ile razy powinienem zostać potrącony przez auto, żebym mógł nauczyć się odpowiedniego zachowania na własnych błędach?

Kierowcy wykorzystujący urządzenia GPS często przestają koncentrować się na drodze. Zdarza się, że w efekcie ciężarówki dojeżdżają do tunelu, w którym się nie mieszczą. Czy „szturchnięcia" nie osłabiają naszej czujności w taki sam sposób? Nie sprawiają, że przestajemy o niektórych ważnych dla nas sprawach myśleć?

Sądzi pan, że przed epoką GPS ciężarówki rzadziej utykały w tunelach? Jeśli tak, to jest to fatalny system. Ale nie sądzę, aby tak było. Współczesne urządzenia GPS znają wymiary aut, w których są zainstalowane. Nie twierdzę, że zautomatyzowane systemy decyzyjne nie są narażone na błędy. W końcu programują je ludzie. Ale mimo to, średnio rzecz biorąc, poprawiają jakość ludzkich decyzji. Poza tym każde dobrze zaprojektowane „szturchnięcie" daje ludziom możliwość podjęcia innej niż sugerowana decyzji.

Skoro „szturchanie" ma pomóc ludziom podejmować dobre decyzje bez uciekania się do regulacji, to czy z czasem – jeśli podejście to się upowszechni – z części regulacji będzie można zrezygnować?

Jednym z elementów agendy „Nudge", o którym nie mówi się wystarczająco dużo, jest szersze udostępnianie danych, aby ludzie mogli wykorzystywać rozmaite aplikacje do podejmowania lepszych decyzji. Przykładowo, propaguję ideę ujawniania przez banki wszystkich parametrów kredytów hipotecznych, w formacie których umożliwiałby ich porównywanie na komputerze czy innym urządzeniu. To uczyniłoby zaciąganie kredytu równie łatwym, jak kupowanie biletu na samolot.

CV

Richard H. Thaler (ur. 1945 r.), obecnie wykładowca Booth School of Business przy Uniwersytecie Chicagowskim, jest jednym z pionierów ekonomii behawioralnej, obok m.in. Daniela Kahnemanna i Roberta Shillera. W 2008 r. wraz z Cassem Sunstainem wydał głośną książkę „Nudge". W tym roku ukazała się jego kolejna książka „Misbehaving".

W związku z przyznaniem tegorocznej nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii Richardowi H. Thalerowi przypominamy wywiad, którego noblista udzielił we wrześniu 2015 roku. Rozmowa ukazała się w Gazecie Giełdy "Parkiet".

W nowej książce „Misbehaving" wspomina pan opór, z jakim ekonomia behawioralna spotykała się wśród ekonomistów głównego nurtu. Czy dziś, po 40 latach rozwoju, jest ona powszechnie akceptowana?

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację