Oferujemy wiedzę i fundusze

Chińczycy chcą uczestniczyć w budowie Centralnego Portu Komunikacyjnego. Ale niezbędny jest przejrzysty projekt – mówi były szef Centrum Globalizacji Chińskich Firm CEIBS prof. Ding Yuan.

Publikacja: 02.10.2017 20:28

Oferujemy wiedzę i fundusze

Foto: ROL

Rz: Jaki jest powód, że China Europe Business School znalazła się w Warszawie?

Kiedy chińskie firmy zdecydowały się na ekspansję poza Chinami, nacisk położono na poprawę współpracy ze światem. Wtedy założyliśmy nasz oddział w Zurychu i zaczęliśmy wspierać chińskie firmy w ich rozwoju na zachodzie Europy. Rok temu China Europe Business School, która została założona wspólnie przez chiński rząd i Unię Europejską, a w Polsce współpracuje z Akademią Leona Koźmińskiego, zorganizowała konferencje w Monachium, Zurychu, Londynie i Paryżu. Wtedy profesor Jian Jianqing, prezes China-CEE Development Fund, powiedział, że jeżeli rzeczywiście na poważnie traktujemy ekspansję w Europie, musimy dodać lokalizację w Europie Środkowej i Wschodniej. Było oczywiste, że takim miejscem jest Warszawa.

Same chińskie inwestycje także się zmieniają. Czego teraz chińskie firmy szukają za granicą?

W roku 2014 skumulowana kwota chińskich inwestycji za granicą sięgnęła 100 mld dol., bo poszukiwanie możliwości rozwoju w Chinach stało się coraz trudniejsze. Konsumenci stali się wybredni, a firmy poszukują nowych technologii, materiałów i marek. Stąd były duże przejęcia firm surowcowych, technologii i marek. Druga fala, to zagraniczna ekspansja naszych firm finansowych i z rynku nieruchomości. To z kolei było czystym zróżnicowaniem biznesu, bo, co chciały, już przejęły w samych Chinach i zaczęły szukać okazji za granicą, żeby posiadać aktywa w krajach o różnych walutach. Trzecia fala – tu najlepszym przykładem jest Huawei – to firmy wyspecjalizowane w inwestycjach od zera. Stąd taka aktywność chińskich firm np. w Niemczech, które są uważane za kraj o najwyższym rozwoju technologicznym.

Teraz we Francji i w Niemczech słychać jednak głosy, że chińskiego kapitału jest tam już zbyt dużo. Czy nie jest to powód, dla którego chińskie firmy odkrywają naszą część Europy?

Zacznijmy od tego, że kiedy firma holenderska kupuje jakieś przedsiębiorstwo w Niemczech, nie jest to wielkim newsem dla mediów. Czytam wtedy: to normalny biznes. Kiedy takiego samego przejęcia dokonuje firma chińska, piszą o tym wszyscy. Tak samo było na świecie z Japończykami w latach 80. czy Koreańczykami w Polsce w latach 90. Tymczasem Niemcy i Francuzi zamiast się obawiać chińskiego kapitału, powinni naciskać na Chiny, żeby same szerzej otworzyły swój rynek, tak aby w tych inwestycjach była równowaga. Bo nie doszło do obiecanego przez Chiny otwarcia, kiedy ten kraj wstępował do WTO. Rozumiem też Niemców i Francuzów, którzy uważają, że Chińczycy potrafią wszystko skopiować, więc obawiają się, że do czegoś takiego może dojść w ich krajach. Ale np. w Polsce nie ma co obawiać się chińskiego kapitału. Dla Chińczyków Polska jest niesłychanie interesującym krajem. Leży na wschodniej granicy Unii Europejskiej. Dlatego moim zdaniem lwia część funduszy i projektów w ramach „Pasa i szlaku" będzie ulokowana właśnie tutaj, a Polska ma szanse stać się europejskim centrum logistycznym. Polska, dzięki swojemu położeniu geograficznemu, klimatowi stała się również jednym z najefektywniejszych centrów przetwórstwa żywności na świecie. A chińska klasa średnia chce jeść zdrowiej i lepiej. Jeśli więc dorzucimy do tego turystykę i oświatę, Polska ma nieograniczone możliwości ekspansji na rynek chiński.

W chińskich sklepach np. francuskie czy włoskie produkty sprzedawane po niebotycznych cenach. Czy sądzi pan, że polskie firmy są w stanie przekonać Chińczyków, że nasza żywność jest przynajmniej równie dobra?

Marki australijskie też nie były znane, a na naszym rynku odnoszą sukcesy, głównie dzięki chińskim turystom i studentom odwiedzającym ten kraj. Australijczycy mieli np. lokalną markę Swisse, która ze Szwajcarią nie miała nic wspólnego. W Chinach zrobiła furorę. Rok temu została przejęta za 1,7 mld dol. przez Biostime z Hongkongu.

Do Polski także przyjeżdża coraz więcej chińskich turystów, czyli początek został zrobiony. Teraz przyszedł czas na mądry e-marketing, na zaproszenie do Polski opiniotwórczych chińskich blogerów. Wystarczy zaoferować im przelot. O wizę do strefy Schengen zrobiło się naprawdę łatwo. Droga do sukcesu potrwa trzy–pięć lat, może więcej, ale sukces jest murowany. Nie ma co liczyć, że Carrefour będzie promował polską żywność w Chinach. Odpowiedzią jest właśnie handel elektroniczny.

Czego w takim razie szukają chińskie firmy w ramach inicjatywy „Pas i szlak"?

Nie jest ona napędzana potrzebami chińskich firm. To prezydent Xi Jingping zdecydował się na współpracę europejskich regionów z Chinami. Najważniejsze projekty, to infrastruktura, budowa dróg, portów, lotnisk. Mamy w tym doświadczenie, a najlepszym przykładem niech będzie Pudong w Szanghaju, gdzie w latach 90. praktycznie nic nie było.

Mówiono w Szanghaju: bez sensu jest budowanie mostu i tunelu między Pudong i Puxi, bo po drugiej stronie nic nie ma. Okazało się, że kiedy powstał most, rozwój dosłownie wystrzelił. Teraz chcemy taki właśnie model zaprezentować w Europie Środkowej i Wschodniej. Chcemy tu przynieść nasze ekspertyzy, wiedzę i fundusze.

Zapewne słyszał pan o projekcie zbudowania Centralnego Portu Komunikacyjnego. Czy sądzi pan, że chińskie firmy byłyby zainteresowane udziałem w takim przedsięwzięciu?

Widzę w tym wielki problem w samej Polsce, konkretnie, w jaki sposób to finansowanie miałoby się odbywać. Wiem, że są pomysły, aby polskie państwo utrzymało pełną kontrolę własnościową. Z drugiej strony słychać: nie mamy wystarczającej kwoty, aby taki projekt samodzielnie sfinansować. Wtedy Chińczycy mogliby zaoferować kredyty, byłyby nisko oprocentowane, bo projekt jest rozłożony na wiele lat. I już wyobrażam sobie krytykę, że przyszli Chińczycy i chcą zarobić na polskiej infrastrukturze, a Polska i tak już ma wysoki dług publiczny. Inna opcja to partnerstwo publiczno-prywatne, do którego można zaprosić chińskie firmy na zasadzie BOT (Build-Operate- Transfer), w które nasz fundusz by zainwestował. Wtedy jednak usłyszelibyśmy w Polsce zapewne – dlaczego sprzedajemy się tak tanio, a Chińczycy chcą zarabiać przez 20 lat. Trzeba więc wybrać najbardziej odpowiednią opcję. Chińczycy bardzo chcą uczestniczyć w tym projekcie, nie bez powodu przyjechał do Polski Jiang Jianqing, prezes SINO-CEE Fund i chce tu inwestować. Ale do tego niezbędny jest przejrzysty projekt.

CV

Prof. Ding Yuan, prorektor China Europe International Business School, były dyrektor Centrum Globalizacji Chińskich Firm CEIBS. Absolwent University Montesquieu Bordeaux IV. Zajmuje się m.in. wspieraniem chińskich firm w ich ekspansji zagranicznej. Zasiada w radach nadzorczych wielu firm w Chinach, Europie i USA.

Rz: Jaki jest powód, że China Europe Business School znalazła się w Warszawie?

Kiedy chińskie firmy zdecydowały się na ekspansję poza Chinami, nacisk położono na poprawę współpracy ze światem. Wtedy założyliśmy nasz oddział w Zurychu i zaczęliśmy wspierać chińskie firmy w ich rozwoju na zachodzie Europy. Rok temu China Europe Business School, która została założona wspólnie przez chiński rząd i Unię Europejską, a w Polsce współpracuje z Akademią Leona Koźmińskiego, zorganizowała konferencje w Monachium, Zurychu, Londynie i Paryżu. Wtedy profesor Jian Jianqing, prezes China-CEE Development Fund, powiedział, że jeżeli rzeczywiście na poważnie traktujemy ekspansję w Europie, musimy dodać lokalizację w Europie Środkowej i Wschodniej. Było oczywiste, że takim miejscem jest Warszawa.

Pozostało 88% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację