Rz: W niedawnym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" wiceminister zdrowia Krzysztof Łanda bronił obniżenia procedur inwazyjnych w kardiologii, tłumacząc, że opierały się one na cenach sprzed dziesięciu lat, kiedy stenty kosztowały nawet dziesięć razy drożej.
Adam Witkowski: Rzeczywiście, stenty uwalniające leki, które weszły do użytku na początku ubiegłego wieku, kosztowały 11–12 tys. zł, ale ceny zaczęły szybko spadać. Tyle że stwierdzenie pana ministra, że ich dzisiejsze ceny wahają się między 1000 a 1500 zł, to półprawda, która wprowadza zamieszanie. Klasyczne stenty metalowe uwalniające leki kosztują nawet 900 zł, te nowej generacji – ok. 1500 zł, ale stenty biodegradowalne uwalniające leki osiągają już ceny 4000 zł. Tyle że to nie stenty odgrywają główną rolę w wycenie procedury. Tak było kiedyś. Dziś stanowią tylko 10 proc. jej wyceny.
Za co więc płaci NFZ?
Główną część kosztów związanych z procedurą stanowi amortyzacja aparatury, koszty ogólne, na które składa się ogrzewanie, gaz, elektryczność, opłaty związane z funkcjonowaniem szpitala i przede wszystkim wynagrodzenia dla personelu. Do zabiegu angioplastyki wieńcowej potrzebne jest minimum pięć osób – lekarz, dwie pielęgniarki, technik elektrokardiologii i salowa. Można się zgodzić z panem ministrem, że niektóre procedury były przeszacowane, jeśli odnosić to do ceny stentu, ale nadwyżka opłacała pracę personelu, a także inne formy leczenia w kardiologii inwazyjnej i zachowawczej. Ponadto trzeba pamiętać, że w kardiologii inwazyjnej wykonywanych jest wiele procedur w ogóle nieujętych w jednorodnych grupach pacjentów (JGP) i ich koszty nie są szpitalowi zwracane przez NFZ. Należy do nich wiele zabiegów, jakie wykonujemy z użyciem dodatkowych urządzeń, takich jak balony uwalniające leki czy rotablacja, czyli wiertło używane przy bardzo zwapniałych zmianach w tętnicach wieńcowych, które nie dają się poszerzyć za pomocą balonów. Coraz częściej jesteśmy zmuszeni do ich stosowania, bo mamy coraz większy odsetek ludzi starszych, którzy mają wielonaczyniową chorobę wieńcową, z rozsianymi i zwapniałymi zwężeniami. Ministerstwo zapewne o tym nie wiedziało... Obawiamy się, że jeżeli pieniądze, które zostały zaoszczędzone na zabiegach interwencyjnych, znikną z kardiologii, nie będziemy mogli ich leczyć tak, jak powinniśmy.
Ministerstwo przekonuje, ze nadwyżka zasili kardiologię zachowawczą i leczenie pacjentów z już udrożnionymi tętnicami, a więc także i tych, o których pan mówi.