Ale wrześniowe badanie CBOS pokazało, że 61 proc. Polaków popiera projekt wprowadzenia zakazu handlu w niedzielę (przeciwników jest prawie dwukrotnie mniej, 32 proc.), a dobra koniunktura na rynku pracy sprawia, że ostrzeżenia sieci handlowych dotyczące zniknięcia 50 tys. etatów mają mniejszą siłę rażenia. Tym bardziej że ewentualne zwolnienia dotknęłyby w pierwszej kolejności pracowników z Ukrainy, którymi sklepy coraz częściej wypełniają niedobór kandydatów do pracy.

Z drugiej strony mocnym argumentem za pozostawieniem niedzielnego handlu może się okazać negatywny wpływ ograniczeń na PKB, zwłaszcza w kontekście słabszych danych z gospodarki. Mniej czasu na zakupy to mniejsze wydatki – i to nie tylko w sklepach, ale także w restauracjach, barach czy kinach zlokalizowanych w centrach handlowych. Co więcej, badanie CBOS wykazuje, że mimo sporego poparcia dla ograniczeń handlu w niedzielę prawie co drugi z nas robi wtedy zakupy regularnie, zaś co szósty – dość często. Wystarczy zresztą zajrzeć do któregoś z centrów handlowych czy hipermarketów, by przekonać się, że handel w siódmy dzień tygodnia ma wielu amatorów, choć część z nich w badaniach może opowiadać się za jego ustawowym ograniczeniem.

Może warto sięgnąć po eksperyment: inicjatorzy ograniczenia mogliby zaapelować do jego zwolenników o wprowadzenie słów w czyn, czyli bojkot niedzielnych zakupów. Wtedy decyzja byłaby po stronie widzialnej ręki rynku, a posłowie mieliby więcej czasu na pracę nad regulacjami przyspieszającymi wzrost gospodarki.