Można w ten sposób podreperować domowy budżet albo po prostu odebrać sobie dzień wolny w innym, dogodniejszym terminie.

Gorzej, jeśli sytuacja nadzwyczajna zamienia się w normę. Gdy pracodawca uważa, że praca ponad regulaminowy czas to wyraz zwykłego zaangażowania, albo gdy w ogóle jakichś ograniczeń czasu pracy nie ma. Gdy szef uważa, że może dzwonić do pracownika o każdej porze dnia i nocy, bo ów pracownik powinien wykazywać pełną gotowość i troskę o sprawy firmy nawet w święta. Jeśli jednak pracodawca przestaje rekompensować godziny nadliczbowe, a protestującym przypomina, że na ich miejsce czeka kolejka chętnych, to wyraźnie przekracza granicę między oczekiwanym poświęceniem dla pracy a wyzyskiem.

Na polskim rynku pracy coraz mocniejszą pozycję zyskują pracownicy. Bezrobocie ciągle spada, a firmy mają problemy ze znalezieniem chętnych nawet do prac niewymagających wysokich kwalifikacji. Czy może to zmniejszyć nieprawidłowości w obszarze czasu pracy? Zapewne tak, bo im łatwiej pracownikowi znaleźć coś innego, tym łatwiej powiedzieć „nie" pracodawcy-wyzyskiwaczowi.

Jednak jest i druga strona medalu. Często po prostu sami zgadzamy się na pracę ponad miarę. Bo w ten sposób można więcej zarobić (abstrahuję od sytuacji patologicznych, gdy przepracowanie lekarza czy kierowcy może mieć wpływ na życie innych) albo szybciej osiągnąć zawodowy sukces. Nie bez przyczyny wyścig szczurów zaczął się w krajach rozwiniętych i bogatych, w których dążenie do materialnego sukcesu stało się celem najistotniejszym.