Jak to możliwe, skoro coraz częściej kupujemy przez internet, a do supermarketu wybieramy się góra raz w tygodniu. Zaraz, zaraz, a ten batonik, sałatka czy jogurt, które kupujemy w drodze do pracy albo wyskakując na chwilę z biura? Gdyby podliczyć wszystkie drobne, nieplanowane, niezauważalne niemal zakupy, które robimy „po drodze", przy okazji, okazałoby się, że skutecznie nabijamy sklepowe statystyki.

W dodatku sprzyja temu struktura, a konkretnie rozdrobnienie polskiego handlu. Nawet jeśli ubywa tzw. tradycyjnych sklepów, to zamiast nich pojawiają się nowe: sieciowe sklepiki convenience – na codzienne zakupy, no i dyskonty, które też dopasowują swój rozmiar i ofertę do okolicy. Robimy więc często zakupy po prostu dlatego, że możemy. Niemal przez całą dobę i także w niedzielę.

Ze strukturą polskiego handlu, w którym o klienta walczy kilkadziesiąt sieci sklepów, jest też związana druga zachęta do częstych zakupów – walka na promocje, głównie te cenowe. W tegorocznym badaniu Promo Hunters aż 97 proc. Polaków przyznało, że korzysta z promocji, przy czym 35 proc. reaguje na obniżki cen przy zakupach spożywczych. W rezultacie przy każdym sklepie mamy plakaty krzyczące o aktualnych przecenach, a dwie największe sieci dyskontów licytują się w reklamach na specjalne oferty. Menedżer z Jeronimo Martins, właściciela Biedronki, przyznał niedawno, że 30 proc. sprzedaży sieci to zasługa promocji. Skoro są skuteczne, to nadal będą nas kusić do częstych zakupów. Jest jednak jeden czynnik, który już niedługo może zmniejszyć liczbę odwiedzin sklepów – to ograniczenie handlu w niedzielę. Choć przy polskiej przedsiębiorczości może się ono stać okazją do powstania nowego formatu – sklepu niedzielnego....