Branżowi eksperci już wtedy rozwiewali jednak złudzenia, że te ograniczenia wystarczą. Tym bardziej że nic nie zapowiada, by w najbliższych latach ceny węgla na świecie wróciły do dawnych poziomów. Złudzeń nie pozostawia też najnowszy raport WiSE Europa, według którego trzeba by zwolnić czterokrotnie więcej (połowę z 32 tys. pracowników), by zapewnić inwestującej energetyce parasol ochronny. To spore wyzwanie dla rządzącej partii, która wygrała wybory m.in. na fali nadziei górników, że nowy rząd pomoże uratować miejsca pracy w kopalniach. Czy teraz znajdzie się ktoś, kto ryzykując strajki i protesty (być może także pod warszawskimi siedzibami władz), odważy się przeprowadzić cięcia dużo bardziej dotkliwe, niż uzgodniono?

Jako podatnik i konsument energii mam nadzieję, że tak. Tym bardziej że sytuacja na rynku pracy sprzyja dzisiaj restrukturyzacjom. Ich wykonawcy nie byliby tak mocno dręczeni wyrzutami sumienia, że skazują zwolnionych górników na wegetację lub emigrację. Bezrobocie na Śląsku – według ostatnich danych GUS wynosiło w marcu 8,2 proc., czyli wyraźnie poniżej krajowego blisko 10-proc. wskaźnika. Śląskie jest też jednym z województw, które w tegorocznym raporcie Barometr zawodów wyróżniają się największą liczbą (42) deficytowych specjalności. Najbardziej brakuje kierowców, fryzjerów i przedstawicieli handlowych. Wraz z nowymi inwestycjami przybywa tam również miejsc pracy w przemyśle i logistyce. Górnicy mają szansę, by po przeszkoleniu (chętnie sfinansują je urzędy pracy) znaleźć nowe zajęcie. Na ich przekwalifikowanie znalazłyby się też pieniądze z Unii. Najpierw jednak trzeba mieć odwagę przełknąć kopalnianą żabę, która okazała się większa, niż przewidywano.