Na Florydzie, w Georgii i Karolinie Północnej liczba Latynosów, którzy skorzystali z możliwości wczesnego głosowania, jest co najmniej dwa razy wyższa niż w poprzednich wyborach prezydenckich. Podobnie jest w kilku innych stanach na południu i zachodzie, w tym w Kolorado, Nevadzie czy Arizonie. „Rekordowe liczby wyborców oddają głosy. To nasz wielki moment" – powiedziała Clinton w sobotę w Pembroke Pines na Florydzie. Sondaż Noticias Telemundo pokazuje, że w całym kraju w punktach wyborczych pojawić się może nawet o 3,5 miliona więcej latynoskich wyborców niż w 2012 r., czyli prawie 15 milionów z ponad 27 milionów uprawnionych do głosowania.

Latynosi z reguły popierają kandydatów Partii Demokratycznej, bardziej niż reszta społeczeństwa amerykańskiego. Między innymi dlatego, że demokraci bardziej są przychylni imigrantom. W poprzednich wyborach 71 proc. Latynosów głosowało na Baracka Obamę, a tylko 27 proc. na kandydata republikanów – Mitta Romneya. W tym roku, jak wynika z sondażu Univision/Washington Post, 67 proc. latynoskich wyborców popiera Clinton a tylko 19 proc. Donalda Trumpa, mimo że kandydat republikański obiecuje poprawę sytuacji gospodarczej oraz miejsca pracy – a to kwestie, które mocno leżą na sercu wyborcom latynoskim. Jednak miliarder mocno zaszkodził sobie w kampanii, nie kryjąc antypatii do mieszkańców Stanów pochodzących zza południowej granicy. Obelgi kierowane pod adresem imigrantów z Meksyku, groźby deportacji oraz obietnica budowy muru na granicy z Meksykiem zniechęciły Latynosów do Trumpa.

Na ile rosnąca liczba głosów latynoskich będzie się liczyć w tych wyborach? Czy ich demokratyczne nastawienie pomoże Clinton wygrać dla swojej partii trzecią z rzędu kadencję w Białym Domu? Gdyby o wynikach wyborów w USA decydowały głosy większości indywidualnych wyborców, tak jak w Europie, to 27,3 miliona wyborców latynoskich z prawami do głosowania miałoby ogromne znaczenie. Nieco inaczej jest w amerykańskim systemie wyborczym, gdzie o wynikach wyborów decydują elektorzy w poszczególnych stanach. Ponad 50 proc. aktywnych wyborców latynoskich mieszka w Kalifornii, Nowym Jorku i Teksasie, które nie należą do stanów niezdecydowanych. Teksas tradycyjnie głosuje republikańsko i niewiele wskazuje, że tam może się coś zmienić w tym roku. Kalifornia i Nowy Jork to i tak tradycyjnie stany wspierające demokratów. Stąd głosy latynoskie największe znaczenie będą mieć w trzech stanach niezdecydowanych: na Florydzie, w Nevadzie i Arizonie, gdzie wyborcy latynoscy stanowią 18–22 proc. głosującej populacji. Jeżeli tu Latynosi dopiszą w tegorocznych wyborach, to Clinton może mieć wygraną w kieszeni. Przedwyborcze statystyki są bardzo przychylne dla kandydatki demokratów w tych stanach, gdzie we wczesnym głosowaniu wzięła udział już połowa wyborców z 2012 r.

Najlepiej to widać na Florydzie, która dzięki napływowi społeczności portorykańskiej staje się coraz bardziej demokratyczna. W tym roku w sondażach opinii publicznej Hillary Clinton prowadzi tam aż 30 pkt proc. wśród wyborców pochodzenia latynoskiego. Grupa ta rośnie – w 2012 r. stanowili 14 proc. z 12,9 miliona aktywnych wyborców, w tym roku jest ich już około 16 proc. To dobry znak dla Clinton, tym bardziej że populacja białych wyborców, którzy wspierali republikańskich kandydatów, zmalała o dwa punkty procentowe na Florydzie.

„Dane z Florydy źle wróżą nie tylko Donaldowi Trumpowi, ale wszystkim republikańskim kandydatom. Jeżeli trend wzrostowy wśród wyborców latynoskich się utrzyma, to Floryda może stać się kolejną Kalifornią w następnych wyborach prezydenckich, czyli stanem mocno demokratycznym" – stwierdził w „Politico" Fernand Amandi z Bendixen & Amandi – firmy przeprowadzającej sondaż.