– Islamiści musieli mieć jakichś doradców, którzy im podpowiedzieli, że Rosjan należy atakować w Nowy Rok – powiedział „Rzeczpospolitej" Aleksiej Małaszenko, ekspert ds. Bliskiego Wschodu.
W bazie lotniczej w Hmeimim (w północno-zachodniej Syrii) 31 grudnia przed północą nagły ostrzał z partyzanckich moździerzy uszkodził siedem rosyjskich samolotów: cztery bombowce, dwa myśliwce i transportowiec – podała pięć dni później gazeta „Kommiersant". Rannych zostało podobno dziesięciu żołnierzy.
W trzy tygodnie po ogłoszonym przez Kreml zakończeniu wojny w Syrii tamtejsza opozycja jednym atakiem zniszczyła prawdopodobnie około 1/3 rosyjskiego lotnictwa stacjonującego na miejscu. Wcześniej, w ciągu dwóch i pół roku interwencji, rosyjska armia straciła jedynie pięć samolotów, z których cztery uległy awariom, a tylko jeden został zestrzelony (przez tureckie lotnictwo).
– Jedyna nauczka z tego ataku dla naszych wojskowych brzmi: należy mniej pić – dodał Małaszenko.
Kreml zapowiadał wielokrotnie, że baza w Hmeimim jest silnie strzeżona. Ale atakujący użyli moździerzy, których pociski są niewykrywalne przez obronę powietrzną. – Jedna, najwyżej dwie ciężarówki. Pod plandeką radziecki moździerz kalibru 82 milimetry, taką broń w tysiącach sztuk Damaszkowi dostarczał jeszcze ZSRR – przypomniał rosyjski wojskowy analityk Wiktor Murachowski.