Marianne Thyssen: Bruksela powinna chronić zachodnią Europę

Jeśli nie powstrzymamy złych skutków nieograniczonej konkurencji w Unii, ludzie odwrócą się od integracji, a populiści dojdą do władzy. Polska powinna wziąć to pod uwagę – przekonuje Jędrzeja Bieleckiego Marianne Thyssen, komisarz UE ds. pracy i polityki socjalnej.

Aktualizacja: 21.10.2016 00:17 Publikacja: 19.10.2016 18:28

Marianne Thyssen: Bruksela powinna chronić zachodnią Europę

Foto: materiały prasowe

Rzeczpospolita: Polska wysyła do krajów Unii najwięcej pracowników delegowanych, także do samej Francji. Premier Manuel Valls twierdzi jednak, że wynika to z nieuczciwej konkurencji, dumpingu społecznego. Zapowiada też, że tak dalej być nie może. Co to znaczy „dumping społeczny"?

Marianne Thyssen: Nigdy tego w Komisji Europejskiej nie zdefiniowaliśmy, mamy jedynie opinie Parlamentu Europejskiego. Ale jedno jest pewne: przemieszczanie się pracowników w ramach Unii nie może powodować presji na rzecz obniżenia płac, ograniczenia ochrony socjalnej. W niektórych krajach zachodnich, także we Francji, wywołuje to protesty. Ludzie zaczynają się sprzeciwiać już nie tylko przyjmowaniu pracowników delegowanych, ale w ogóle swobodzie przemieszczania się pracowników w Unii. To oznaczałoby obalenie jednej z czterech wolności, na których oparta jest integracja. Ale nie tylko – bez swobody podejmowania pracy w innym kraju Unii nie ma też swobody świadczenia usług. Cały jednolity rynek zaczyna się walić. Dlatego w Komisji Europejskiej zdecydowaliśmy się na rewizję przepisów o pracownikach delegowanych, które mają zresztą ponad 20 lat. W szczególności chcemy zająć się sprawą uposażeń tych pracowników. Do tej pory obowiązywała ich pensja minimalna kraju, gdzie pracują. Teraz chcemy, aby zostali objęci wszystkimi innymi elementami uposażenia zapisanymi w prawie, a także branżowymi umowami zbiorowymi, jakim podlegają lokalni pracownicy. Polacy pracujący we Francji zasługują na ochronę, nie powinni być dyskryminowani.

Na wiele z tych świadczeń i przywilejów socjalnych, jak 35-godzinny tydzień pracy, samej Francji jednak nie stać: ma ogromny dług, minimalny wzrost gospodarczy, rekordowe bezrobocie. Czy proponowana przez panią zmiana dyrektywy nie jest próbą ochrony niewydolnego systemu przed konkurencją ze strony takich krajów, jak Hiszpania czy Polska, które odważyły się na reformę systemu socjalnego?

Czas pracy rzeczywiście wchodzi w zakres przepisów, których muszą przestrzegać firmy zatrudniające pracowników delegowanych. Ale ci ostatni płacą już podatki i składki zdrowotne według zasad obowiązujących w kraju pochodzenia. Ma pan rację: Francja, jak wszystkie kraje członkowskie, musi spojrzeć w lustro i odpowiedzieć na pytanie, czy bez reform będzie w stanie nadal przyciągać inwestycje zagraniczne, rozwijać gospodarkę, tworzyć miejsca pracy. Ale nie może też być tak, że pracownicy pracujących obok siebie i wykonujący to samo zajęcie są objęci inną ochroną socjalną.

Problem jest jednak głębszy. Jeśli z francuskiego rynku znikną polskie firmy budowlane czy transportowe, albo z powodu nowych przepisów będą musiały znacząco podnieść koszty usług, to i francuskie firmy, które z nimi współpracują, staną się jeszcze mniej konkurencyjne. Mówimy o kraju, który już teraz ma 50 mld euro deficytu handlowego rocznie.

Nie tylko Francja domaga się zmiany zasad dotyczących pracowników delegowanych. Domaga się tego także np. Szwecja, która nie ma problemów z nadmiernym długiem i bezrobociem. Tam też chcą, aby za taką samą pracę obowiązywała taka sama płaca. Ale jednocześnie szwedzka minister pracy Ylva Johansson mówi mi: Marianne, potrzebujemy pracowników delegowanych z Polski, musimy budować szkoły, mieszkania dla uchodźców, którzy do nas przyjechali. Kto to zrobi? Nie mamy dosyć ludzi, którzy znają się na budownictwie. Tu nie chodzi więc o zablokowanie wyjazdu Polaków.

Parlamentarzyści 11 krajów Europy Środkowej i Danii widzą to inaczej. Zaapelowali do Brukseli o wstrzymanie prac nad zmianą dyrektywy, wyciągnęli tzw. żółtą kartę. Ale Komisja Europejska całkowicie to zignorowała...

Niczego nie zignorowaliśmy! Bardzo poważnie traktujemy zasadę subsydiarności, na jaką powołują się parlamentarzyści. Dokładnie to przeanalizowaliśmy. Ale nie ma wątpliwości, że ten obszar mieści się w kompetencjach Komisji Europejskiej. Dlatego kontynuujemy naszą pracę.

Problem dotyczy jednak nie tylko Europy Środkowej. Polska wysłała w 2015 r. do Francji 48 tys. pracowników delegowanych, ale Portugalia niewiele mniej (44 tys.), podobnie jak Hiszpania (35 tys.). W Grecji i Portugalii pensja minimalna (ok. 500 euro miesięcznie) jest już porównywalna z polską. A w Hiszpanii nie tak bardzo wyższa (650 euro). Jeśli kraje południa Europy zrozumieją, że ich interes jest taki sam jak tych z Europy Środkowej, pani projekt zostanie przez Radę UE odrzucony.

Nie zamierzamy harmonizować pensji w całej Unii. Chcemy tylko, aby na terenie danego kraju wszyscy pracownicy byli zatrudniani na takich samych warunkach, a z tym chyba zgadzają się wszystkie kraje. Pragnę też podkreślić, że i po zmianie przepisów przewaga komparatywna polskich czy hiszpańskich firm, np. na rynku francuskim nie zniknie. Polacy mają bardzo dobrą opinię, gdy idzie choćby o usługi budowlane, lubią pracować, są bardziej innowacyjni, oferują lepszą jakość. Te atuty nie znikną.

Może pani zatem zadeklarować, że po zmianie dyrektywy ilość pracowników delegowanych w Unii nie zmniejszy się?

W każdym razie nie będzie to koniec tej formy świadczenia usług. Musimy natomiast stworzyć dla niej takie warunki, które będą akceptowalne przez obywateli danego kraju. Jeśli tego nie zrobimy, stracimy wszystko. Populiści tylko na to czekają, i tak wszędzie złapali wiatr w żagle!

Krótko mówiąc: Polska powinna nieco poświęcić swoje interesy, aby w przyszłym roku pomóc powstrzymać zwycięstwo Marine Le Pen i Frontu Narodowego w wyborach prezydenckich? Pamiętamy, jak w 2005 r. strach przed „polskim hydraulikiem" przyczynił się do odrzucenia przez Francuzów w referendum projektu europejskiej konstytucji...

To jest bardzo bezpośredni sposób wiązania rzeczy. Wolałabym mówić o wkładzie w utrzymanie zaufania społeczeństw zachodniej Europy do idei czterech wolności. Bo coraz więcej ludzi widzi tu problem i z tego powodu odwraca się od integracji.

Po Brexicie państwa Unii miały jednak szukać tego, co je łączy. A pani projekt prowadzi do nowego podziału, tym razem między krajami starej i nowej Unii. Nie lepiej było z tym poczekać?

Już z tym czekaliśmy przez cały zeszły rok – nie chcieliśmy komplikować negocjacji z Wielką Brytanią w sprawie nowych warunków członkostwa przed referendum z 23 czerwca. Teraz dłużej czekać nie możemy. Moja propozycja nie tworzy zresztą nowego podziału w Europie, bo ten podział już istnieje. Referendum w Wielkiej Brytanii tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że coraz więcej ludzi boi się globalizacji, otwartej konkurencji. Szczególnie najbiedniejsi uważają, że tracą na tych zmianach. Dlatego musimy im pokazać, że Europa jest z nimi, że ich chroni.

Inaczej kolejne kraje pójdą za Wielką Brytanią, wyjdą z Unii?

Znowu to bardzo bezpośredni sposób opisywania spraw, związku między zmianą tej dyrektywy a wychodzeniem kolejnych państw z Unii. Żyjemy w demokracji i jeśli nasi obywatele przestaną identyfikować się z projektem europejskim, nie wiadomo, jak to się skończy. W Komisji Europejskiej uważamy, że cztery wolności stanowią fundament, który nas wiąże. Wszyscy mi zarzucają, że dzielę kraje członkowskie, ale mój cel jest dokładnie odwrotny. Polak pracujący w innym kraju Unii nie może być postrzegany jako zagrożenie, lecz jako szansa.

Przywódcy krajów wyszehradzkich najwyraźniej jednak tej roli Komisji Europejskiej nie dostrzegają – chcą jej odebrać część uprawnień, stawiają na system międzyrządowy...

To inna wizja Europy niż ta, która nam jest bliska...

Wizja niepokojąca?

Tak, bo Komisja Europejska zawsze była motorem integracji. Obarczanie Komisji winą za słabość Unii nie ma sensu, bo przecież tworzy ona całość z Radą UE i Parlamentem Europejskim, gdzie kraje członkowskie mają przedstawicieli i gdzie są podejmowane ostateczne decyzje. Komisja tylko proponuje rozwiązania i zajmuje się bieżącym zarządzaniem. Obecnie naszą wspólnotę dotyka wiele problemów: wyzwania geopolityczne, cyfryzacja, globalizacja, kryzys gospodarczy. Jesteśmy w trudnym okresie przejściowym. Ale nie wierzę, aby system negocjacji międzyrządowych okazał się na to jakimś panaceum. Zresztą nigdy nim nie był – nawet gdy próbowaliśmy go stosować. Bo w takim układzie każdy myśli wyłącznie o swoim interesie. Po powrocie z Brukseli przywódcy państw przedstawiają na swój sposób wyniki szczytów swoim obywatelom, a interes wspólny Europy znika z horyzontu. Jeśli Komisja o niego nie zadba, nikt tego nie zrobi. Nie chcemy o wszystkim decydować, ale pewnym rzeczami tylko my możemy się zająć.

Kiedy jednak ludzie dowiadują się, że José Manuel Barroso po odejściu z KE zatrudnia się w Goldman Sachs, symbolu nadużyć w czasie kryzysu finansowego, trudno aby mieli zaufanie do Komisji. Tym bardziej że to tylko jeden z wielu skandali...

To nie była szczęśliwa decyzja i nie została dobrze przyjęta.

W Polsce mamy też wrażenie, że Komisja Europejska przede wszystkim słucha najpotężniejszych krajów starej Unii. Tak było na przykład z systemem podziału uchodźców, który przecież wyszedł z Komisji pod naciskiem Niemiec.

Ta propozycja może nie pojawiła się w najszczęśliwszym momencie, ale była to tylko propozycja. Decyzje podejmują Rada UE i Europarlament. My chcieliśmy tylko znaleźć sposób na odciążenie państw południa Europy, które wtedy znalazły się pod ogromną presją fali uchodźców. Komisja zachowuje się zresztą bardzo ostrożnie w sporze o Trybunał Konstytucyjny w Polsce. Musimy bronić państwa prawa, także przeciwko rządom krajów Unii. Do tego zostaliśmy powołani, tego oczekują od nas obywatele naszych państw członkowskich. Ale w przypadku Polski jesteśmy naprawdę bardzo ostrożni.

W 2004 r., gdy Polska przystępowała do Unii, jej poziom rozwoju wynosił ledwie 48 proc. średniej Wspólnoty, dziś to 70 proc. Zamiast zmieniać reguły jednolitego rynku, może wystarczyło okazać więcej cierpliwości? Za parę lat nowe państwa członkowskie doszlusują w naturalny sposób do starych i problem sam zniknie.

Europa nie może być przestrzenią bez reguł. One zawsze istniały, kiedy było sześć krajów członkowskich, czy potem 9, 10, 12, 15 czy 25. W ramach wspólnotowych reguł każdy kraj musi się odnaleźć.

Tylko że kraje w naszej części Europy miały inną historię, wydobywają się z zapaści komunistycznej, w której znalazły się nie z własnej winy.

Ale podpisały traktat akcesyjny i zobowiązały się do przestrzegania pewnych reguł. Ponadto Unia bardzo pomaga im w nadrobieniu zaległości cywilizacyjnych, to przykład wielkiej finansowej solidarności. Najważniejsze jest to, abyśmy starali się wejść w buty drugiego, zrozumieć jego punkt widzenia, bo tylko tak dojdziemy do europejskiego kompromisu. Najbardziej obawiam się powrotu do dawnego układu rywalizacji państw narodowych. Bez zjednoczonej Europy przepadniemy. Jesteśmy częścią coraz większego świata i możemy coraz mniej, bo inni rozwijają się coraz szybciej. Walka toczy się więc o to, czy będziemy ważyli wystarczająco dużo, aby brać udział w decyzjach o wymiarze światowym. I czy zdołamy obronić nasze wartości. Bo w Europie naprawdę łączy nas wiele rzeczy.

Rzeczpospolita: Polska wysyła do krajów Unii najwięcej pracowników delegowanych, także do samej Francji. Premier Manuel Valls twierdzi jednak, że wynika to z nieuczciwej konkurencji, dumpingu społecznego. Zapowiada też, że tak dalej być nie może. Co to znaczy „dumping społeczny"?

Marianne Thyssen: Nigdy tego w Komisji Europejskiej nie zdefiniowaliśmy, mamy jedynie opinie Parlamentu Europejskiego. Ale jedno jest pewne: przemieszczanie się pracowników w ramach Unii nie może powodować presji na rzecz obniżenia płac, ograniczenia ochrony socjalnej. W niektórych krajach zachodnich, także we Francji, wywołuje to protesty. Ludzie zaczynają się sprzeciwiać już nie tylko przyjmowaniu pracowników delegowanych, ale w ogóle swobodzie przemieszczania się pracowników w Unii. To oznaczałoby obalenie jednej z czterech wolności, na których oparta jest integracja. Ale nie tylko – bez swobody podejmowania pracy w innym kraju Unii nie ma też swobody świadczenia usług. Cały jednolity rynek zaczyna się walić. Dlatego w Komisji Europejskiej zdecydowaliśmy się na rewizję przepisów o pracownikach delegowanych, które mają zresztą ponad 20 lat. W szczególności chcemy zająć się sprawą uposażeń tych pracowników. Do tej pory obowiązywała ich pensja minimalna kraju, gdzie pracują. Teraz chcemy, aby zostali objęci wszystkimi innymi elementami uposażenia zapisanymi w prawie, a także branżowymi umowami zbiorowymi, jakim podlegają lokalni pracownicy. Polacy pracujący we Francji zasługują na ochronę, nie powinni być dyskryminowani.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej