Rafał Tomański: Oczka meduzy

Podczas X edycji Festiwalu 5 Smaków, przeglądu kina azjatyckiego można było zobaczyć niezwykły film z Japonii. Choć nie wskazuje na to ani jego tytuł, ani forma "Oczka meduzy" to dokładnie przemyślana próba przezwyciężenia traumy wywołanej przez katastrofę z 2011 roku.

Aktualizacja: 21.11.2016 10:10 Publikacja: 21.11.2016 10:02

Rafał Tomański

Rafał Tomański

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski

Najlepiej byłoby o tym filmie nie tylko pisać, ale przede wszystkim dołączyć go do takiego artykułu i pokazać jak najszerszej publiczności. Niestety, byłoby to niezwykle trudne. Organizatorzy F5S przyznają, że o "Oczka meduzy" starali się dwa lata, uzyskanie zgody na emisję podczas przeglądu udało się dopiero za kolejnym podejściem do negocjacji.

Dlaczego warto? Przede wszystkim "Oczka meduzy" to film, który został bardzo dobrze przemyślany przed rozpoczęciem produkcji. Choć powstał jako rozliczenie z wypadkami z japońskiej Fukushimy, nie pada w nim ani razu odniesienie do tamtego regionu czy 11 marca 2011 roku. Historia mogłaby wydarzyć się w dowolnym miejscu w Japonii. Film sprawia w pierwszej chwili wrażenie kina młodzieżowego, o ile nawet nie familijnego dla najmłodszych. Pod tą z pozoru infantylną i uproszczoną formą zawiera w sobie każdy element smutku, który istnieje w Kraju Kwitnącej Wiśni.

Głównym bohaterem jest młody chłopak, Masashi, który wraca z matką do rodzinnego domu. Między słowami dowiadujemy się, że teren został dotknięty ogromnym kataklizmem, ziemia wraca do formy szybciej niż ludzie. Na polach wokół miasta rośnie już ryż, ale dorośli nie potrafią zaznać spokoju. Krzyczą na własne dzieci, nie mają do nich cierpliwości, dzielą się na dwie główne kategorie. Tych, którzy szukają oparcia w religijnych kultach i na tych, którzy działają w tajemniczym ośrodku badawczym nad eksperymentem, który ma raz na zawsze odmienić losy kraju. Podczas gdy członkowie sekty odmawiają modlitwy trwając w nieruchomym proteście przed laboratorium, czworo badaczy w czarnych pelerynach zakłada własne bractwo i decyduje się na pozyskiwanie energii z nierozumianych dzieci. Każdy z uczniów jedynej szkoły dostaje specjalny gadżet, którym może przywoływać swojego wirtualnego przyjaciela. Rzeczywistość zapełnia się nagle stworkami, które przypominają wariacje na temat Pokemon Go.

Na początku tzw. F.R.I.E.N.D.y (skrót od "life-Form Resonance Inner Energy Negative emotion and Disaster prevention” - dosłownie "żywa forma oddziaływania wewnętrznej energii, negatywnych emocji i zapobieganiu katastrof") mają być przyjaciółmi dzieci. Jedynymi istotami, na które można liczyć, gdy rodzice wybrali inną drogę. Jednak uczniowie szybko zaczynają organizować walki stworków i interesować się negatywnych emocjami, które powstają w kontakcie z nimi.

W tym świecie pojawia się wspominany Masashi. Jest nowym uczniem w szkole i jako jedyny ze wszystkich odkrywa, że ma swojego F.R.I.E.N.D.a bez odpowiedniego pilota. Zaprzyjaźnia się z pociesznym skrzyżowaniem meduzy i robaczka, nazywa go "Kurage-bo", chłopczykiem-meduzą. Reszta klasy nie jest do niego nastawiona przychylnie, dzieci zatracają się w maltretowaniu Masashiego i jego meduzy. Z opresji ratuje go czasami jedynie Saki, koleżanka z nowej klasy wraz z Luxorem, największym ze wszystkich Pokemonów, który wygląda jak polski owczarek nizinny chodzący na dwóch tylnych łapach.

W międzyczasie zła banda czworga w czarnych pelerynach odkrywa, że brakującym elementem ich niecnego planu jest Masashi. Dzięki splotowi wielu nieszczęśliwych wypadków udaje im się rozpocząć swój długo oczekiwany plan rekonstrukcji Japonii. W tym celu przywołują z innego wymiaru potwora o imieniu Oval, który do złudzenia przypomina Godzillę.

Taki opis fabuły może być zbyt chaotyczny i w niewielki sposób przekonywać do obejrzenia filmu, jednak w przypadku "Oczek meduzy" każdy element tej przedziwnej układanki ma znaczenie. Masashi stracił ukochanego ojca, zabrała go wielka fala tsunami. Do dziś nie może przełamać się, by w szkole bawić się na basenie. Rodzice oddający się religijnym praktykom są niczym zwykli Japończycy, którzy bezustannie protestują przeciw restartom reaktorów atomowych. Czworo złych bohaterów uosabia japoński rząd, który w imię historycznych zmian nie liczy się z kosztami i w efekcie sprowadza na wszystkich jeszcze większą zagładę, której nie da się kontrolować. Oval to Godzilla rodem z czasów hippisowskich, potwór z kilkunastoma tęczowymi oczami, który rodzi się z nieznanej materii kwitnącej na niebie niczym atomowy grzyb. Końcowy utwór wykonuje piosenkarka-hologram, która pomimo że nie istnieje, od lat jest idolką japońskich nastolatków. Stworki pokazują, jak może wyglądać oddalanie się od siebie między ludźmi, czym grozi wirtualna przyjaźń i brak emocjonalnych perspektyw. Przy okazji każdy z nich przywołuje stylistykę "kawaii", czyli japońskiej estetyki spod znaku Hello Kitty, przesłodzonej rzeczywistości z wielkimi oczami postaci z mangi.

W filmie jest także szkolna przemoc tak wszechobecna w Japonii, wyobraźnia młodych pełna robotów i potworów, z którymi kraj spotyka się w nowej fali sztuki od czasów powojennych. Jest najnowsza technologia i konsekwencje jej niewłaściwego użycia. Jest wreszcie przesłanie skupiające się na tym, że dobro zawsze zwycięży. Tylko trzeba mieć do niego siłę i być konsekwentnym.

Twórca filmu, Takashi Murakami, nie zajmował się wcześniej kręceniem pełnometrażowych filmów. Znany był jako "japoński Warhol", artysta, malarz, rzeźbiarz i performer. Pomysł na tytuł wziął z jednego z komiksów, w którym popełniono błąd przy składaniu znaków do jego z dymków i bohater zamiast nieokreślonego okrzyku przerażenia "x x", powiedział "??". Dwukrotnie powtórzoną sylabę "me" (w wersji jednego z dwóch używanych w Japonii alfabetycznie, katakany) , która wizualnie przypomina znak iks. Me to także "oko" po japońsku. Tak powstały oczka meduzy, które według Murakamiego można traktować w dowolny sposób. Najlepiej jako poważną historię opakowaną w teoretycznie infantylny świat mierzony zachodnimi standardami. Nie można dać się zwieść, że to jedynie kolejny film dla dzieci i to spod znaku tych najprostszych, z Hello Kitty i stylistyki japońskiego kiczu.

Najlepiej byłoby o tym filmie nie tylko pisać, ale przede wszystkim dołączyć go do takiego artykułu i pokazać jak najszerszej publiczności. Niestety, byłoby to niezwykle trudne. Organizatorzy F5S przyznają, że o "Oczka meduzy" starali się dwa lata, uzyskanie zgody na emisję podczas przeglądu udało się dopiero za kolejnym podejściem do negocjacji.

Dlaczego warto? Przede wszystkim "Oczka meduzy" to film, który został bardzo dobrze przemyślany przed rozpoczęciem produkcji. Choć powstał jako rozliczenie z wypadkami z japońskiej Fukushimy, nie pada w nim ani razu odniesienie do tamtego regionu czy 11 marca 2011 roku. Historia mogłaby wydarzyć się w dowolnym miejscu w Japonii. Film sprawia w pierwszej chwili wrażenie kina młodzieżowego, o ile nawet nie familijnego dla najmłodszych. Pod tą z pozoru infantylną i uproszczoną formą zawiera w sobie każdy element smutku, który istnieje w Kraju Kwitnącej Wiśni.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Roman Kuźniar: Atomowy zawrót głowy
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny