Rz: Komisja proponuje, by po trzech dniach kierowca za granicą był traktowany jak pracownik delegowany. Była pani za?
Elżbieta Bieńkowska: Byłam przeciwko i wygłosiłam mocne oświadczenie, zarówno z punktu widzenia tego, gdzie się urodziłam, jak i tego, że jestem komisarzem rynku wewnętrznego. Bo ta propozycja dzieli Europę. Nie zwraca uwagi, jakie szkody poniesie 50 tys. polskich przewoźników, którzy operują na unijnym rynku transportu międzynarodowego. Część będzie musiała ograniczyć działalność, część zniknie z rynku. Uderzy to w społeczeństwo, gdzie poparcie dla UE jest ciągle powyżej 70 proc. Z punktu widzenia wspólnego rynku to krok do tyłu. Prowadzi do zmniejszenia konkurencyjności, liczby miejsc pracy, dochodu narodowego. No i kwestia praktyczna. Powiedziałam, że dla kraju, z którego pochodzę, graniczącego z wielkimi Niemcami, zrobienie operacji międzynarodowej w trzy dni jest prawie niemożliwe. Poparł mnie łotewski wiceprzewodniczący Dombrovskis, które miał dobre argumenty liczbowe. Bo z wykonanej na zamówienie Komisji analizy wpływu wynika, że limit trzech dni dla delegowania, zamiast proponowanych wcześniej pięciu, jest droższy dla 15–18 krajów. Koszty idą w miliardy euro. Poparł mnie też węgierski komisarz Navracsics. W Komisji takie decyzje przyjmuje się kolegialnie, nie ma głosowania. Jedyne, co mogłam zrobić, to złożyć oświadczenie do protokołu, że nie zgadzam się z tą decyzją.