Zamach terrorystyczny o takiej skali, który miał miejsce w poniedziałek w Berlinie, nie powinien być zaskoczeniem. Służby, politycy i część społeczeństwa spodziewali się, że po atakach w Paryżu, Nicei czy Brukseli kolej na Berlin. Zamach przypłaciło życiem 12 osób, 48 jest rannych, w tym 18 ciężko.
Thomas de Maiziere szef niemieckiego MSW zapewniał we wtorek po południu, iż nie ma wątpliwości, że rajd polskiej ciężarówki po świątecznym jarmarku był zamachem terrorystycznym. TIR został uprowadzony, a polski kierowca zamordowany. Jego ciało znajdowało się w kabinie na miejscu pasażera.
Zatrzymany w pobliżu miejsca zamachu 23-letni Pakistańczyk nie przyznał się do zarzucanego mu czynu. Sama policja doszła do wniosku, że aresztowano i przez całą noc przesłuchiwano niewłaściwego człowieka. Nie miał na sobie śladów krwi, którą zbryzgana była szoferka ciężarówki. Nie wykryto też w niej śladów jego pobytu. W wtorek rozpoczęto więc śledztwo od zera. Nie świadczy to dobrze o sprawności niemieckich służb.
Niewiele wiadomo
Jak tłumaczył we wtorek prokurator generalny Peter Frank, nie wiadomo, czy sprawca, lub sprawcy, znajduje się nadal na wolności. Nikt z przedstawicieli służb nie był we wtorek w stanie odpowiedzialnie stwierdzić, czy zamach miał podłoże islamistyczne. Niemieckie media przypominały o dwu niedawnych zamachach terrorystycznych w wykonaniu islamistów w Würzburgu oraz Ansbach. Cytowano też fragmenty propagandowego pisma tzw. Państwa Islamskiego „Rumiyeh", które w listopadowym wydaniu opisywało w szczegółach, w jaki sposób przekształcić ciężarówkę w śmiercionośną broń. Tak zresztą było w lipcu w Nicei.
Cios w politykę Merkel
– Czyn tego rodzaju popełniony przez uchodźcę byłby szczególny trudny do zniesienia – powiedziała wczoraj kanclerz Angela Merkel, przypominając o poświęceniu, z jakim obywatele przyjmowali rzesze uchodźców imigrantów. Pani kanclerz zdaje sobie doskonale sprawę, że to, co wydarzyło się w Berlinie wpłynąć może na oceny jej polityki imigracyjnej.