Intronizacja nastąpiła już w sobotę, kiedy Kanadyjczyk Milos Raonic przyszedł do szatni paryskiej hali, by poinformować Murraya o kontuzji nogi, która uniemożliwia mu rozegranie półfinału turnieju Masters 1000. W tym momencie Novak Djoković stracił pozycję nr 1, którą zajmował przez 223 tygodnie. Przed rozpoczęciem sezonu taki scenariusz trudno było sobie wyobrazić, bo przewaga Serba wydawała się gwarancją długiego panowania.
Murray od dawna jest jednym z czterech czołowych graczy świata, ale przez ostatnie 12 lat na tronie zasiadali jednak inni – Roger Federer, Rafael Nadal i ostatnio Djoković. Szkot w wieku 29 lat doczekał się jednak swojego dnia. Czy będzie liderem także na koniec roku? O tym zadecyduje zaczynający się w niedzielę Finał ATP Tour w londyńskiej hali O2.
Murray swój triumf uczynił jeszcze większym, pokonując w finale w Paryżu Amerykanina Johna Isnera 6-3, 6-7 (4-7), 6-4. To oznacza, że ma nad Djokoviciem 405 punktów przewagi w rankingu.
O sukcesie Szkota zadecydowała znakomita druga połowa roku. Od 1 maja Murray rozegrał 64 mecze, z których przegrał tylko pięć. Zwyciężył w Wimbledonie, był w finale Roland Garros, zdobył olimpijskie złoto w Rio (chociaż akurat za to punktów do rankingu nie było), znakomicie spisał się w Azji, wygrał w Pekinie i Szanghaju, potem w Wiedniu i teraz w Paryżu. W sumie było aż osiem turniejowych triumfów.
Do pełni szczęścia zabrakło tylko awansu do finału Pucharu Davisa (Murray przegrał epicki mecz z Argentyńczykiem Juanem Martinem Del Potro, jeden z najpiękniejszych, jakie rozegrano w tym roku).