Wszyscy chcieli zobaczyć półfinał Federer – Rafael Nadal, bo choć grali oni ze sobą już 37 razy, to nigdy w Nowym Jorku. Ale nic z tego nie będzie i w tym roku, a sprawił to Juan Martin del Potro, który wbrew skromnym zapowiedziom wygrał w niespełna trzy godziny ze szwajcarskim mistrzem 7:5, 3:6, 7:6 (10-8), 6:4.
„Wieża z Tandil" lub jak kto woli „Delpo" – to będzie rywal Rafaela Nadala w piątkowym półfinale. Wobec nagłego wzrostu formy Argentyńczyka stawiać w ciemno na Hiszpana wcale nie jest bezpiecznie, choć lider rankingu światowego we wcześniejszym spotkaniu z Andriejem Rubliowem zwyciężył 6:1, 6:2, 6:2, zostawiając bojowemu rosyjskiemu nastolatkowi wiele tematów do przemyśleń, głównie w kwestii braku sportowej dojrzałości.
Między kontuzjami
Na główny stadion US Open wrócił zatem del Potro jak z 2009 roku, gdy w finale pokonał Federera. Potężny forhend z hukiem wystrzeliwał piłki, serwis raził równie skutecznie, pozornie ociężałe ruchy dobrze maskowały znakomite poruszanie się po korcie.
Sugerowano, że Federer mógł zaszkodzić sobie, obniżając w przedmeczowych wypowiedziach rangę porażki z Argentyńczykiem w finale sprzed ośmiu lat, ale być może wcale nie miało to znaczenia.
Najbardziej liczył się upór, z jakim Juan Martin przez lata walczył o odzyskanie zdrowia po kontuzjach i operacjach nadgarstków. Wracał, wygrywał, upadał, podnosił się i znów próbował gonić takich jak Federer czy Novak Djoković. Osiem lat temu, w wieku 21 lat, poznał w Nowym Jorku, co znaczy mieć tenisowy świat u stóp. Wygrał wtedy także z Nadalem.