Pożegnanie Miami Open z Key Biscayne i kortami Crandon Park wypadło okazale. Mecz Isner – Zverev okazał się wyjątkowo zajmujący, a prawie 33-letni zwycięzca (najstarszy z tych, którzy wygrali w cyklu Masters 1000 pierwszy raz) zasłużenie odebrał czek na 1 340 860 dolarów (tyle samo co mistrzyni Sloane Stephens) i zdobył 1000 punktów rankingowych – będzie od poniedziałku nr 9 na świecie.
John Isner czekał na takie zaszczyty dość długo. W 2012 roku przegrał w finale w Indian Wells z Rogerem Federerem, w 2013 roku w Cincinati z Rafaelem Nadalem, w paryskiej hali Bercy w 2016 roku z Andym Murrayem.
Wreszcie doczekał, po meczu, w którym grały także nerwy obu rywali, zwłaszcza w tie-breaku pierwszego seta, wygranego przez Niemca. Potem znakomite returny Zvereva już nie wystarczały, młodszy finalista nie znalazł też sposobu na niszczące forhendy Isnera w secie drugim i trzecim. Amerykański tenisista na oczach prawie 14-tysięcznej widowni (kamery wychwyciły m. in. obecność Davida Beckhama) przełamał impas w finałach cyklu Masters 1000, przełamał także impas w meczach z wychowanym przez rosyjskich rodziców bardzo zdolnym młodzieńcem z Niemiec.
Sukces był oczywisty. Jeśli ktoś to sprawdzi po latach, to zobaczy, że w drabince turniejowej byli Roger Federer i Novak Djoković, że mistrz po drodze do 13 tytułu w karierze pokonał m. in. Juana Martina del Potro i Marina Cilicia i nie będzie pamiętany tylko jako ten, który zagrał z Nicholasem Mahutem w Wimbledonie najdłuższy w kronikach mecz tenisa, albo że posyłał liczne bomby serwisowe, ale także, że wspiął się na poziom, jaki długo wydawał się dlań nieosiągalny.
Przyczynę tego wzrostu formy wyjaśnić jednak niełatwo. Jedna z teorii mówi, że może to sprawa uporządkowania życia prywatnego tenisisty i zawarcia związku małżeńskiego z panią Madison McKinley (z zawody projektantką biżuterii) w grudniu minionego roku.