Profesor Jerzy Cieślik w swojej opinii opublikowanej w „Rzeczpospolitej" 3 lipca porusza temat „mody na start-upy" i omawia trzy zagadnienia: problem z definicją pojęcia start-up, start-up jako zjawisko społeczno-kulturowe oraz start-up jako biznes i przedmiot polityki proinnowacyjnej państwa. Chętnie odniosę się do tych spraw.
Co do definicji, to faktycznie panuje spore zamieszanie. Kierowanie się kryterium wieku firmy, aby ją zakwalifikować jako start-up, jest, w mojej opinii, nieporozumieniem. Do innych należą przykładowo: szybkie tempo wzrostu przychodów, stosowanie zaawansowanej technologii, nakłady na działalność badawczo-rozwojową, brak ograniczeń geograficznych w sprzedaży, wysoki udział finansowania zewnętrznego i inne. Najpopularniejsze definicje autorstwa Steve'a Blanka i Erica Riesa, określające start-up jako „organizację poszukującą powtarzalnego i skalowalnego modelu biznesowego w warunkach skrajnej niepewności" są trafne i nośne intelektualnie, lecz nieprzydatne w chwili, gdy przystępujemy do badań ilościowych i trzeba jednoznacznie określić, co start-upem jest, a co nie.
Grupy i hybrydy
Z mojego doświadczenia wnoszę, że start-upy można podzielić na trzy grupy: tworzące branżę cyfrową, należące do tzw. przemysłu kreatywnego oraz komercjalizujące naukę. Istnieją też hybrydy. Badania fundacji Startup Poland, które mam przyjemność koordynować, koncentrują się jednoznacznie na branży cyfrowej, stąd stosowana w nich definicja odwołująca się do wykorzystywania technologii informatycznych. Uważam, że działania wobec start-upów powinny uwzględniać specyfikę trzech wymienionych grup i że należy je realizować oddzielnie. Natomiast nowo tworzone firmy eksploatujące sprawdzone modele biznesowe po prostu start-upami nie są. Podsumowując: start-up to takie przedsięwzięcie, które ma w swoim modelu biznesowym innowację, czyli element wymagający testów i konfrontacji z rynkiem, i można go zakwalifikować do przynajmniej jednej z wymienionych grup: cyfrowej, kreatywnej lub naukowej. Start-upem można być przez rok, ale czasem jest się przez pięć lat.
Druga sprawa to start-up jako zjawisko społeczno-kulturowe i tutaj pan profesor docenia znaczenie subkultury, która zachęca młodych i niedoświadczonych ludzi do podjęcia ryzyka tworzenia start-upu. Co do subkultury, to w pełni się z panem profesorem zgadzam, ponieważ sądzę, że zaufanie i współpraca w tym środowisku oraz jego otwartość wytwarzają bezcenną wartość i powoli, lecz trwale, zmieniają obraz polskiego biznesu – na lepsze. Nie podzielam jednak wizji przeciętnego założyciela start-upu jako niedoświadczonego młodzika w plażowych klapkach. Dotychczasowe wyniki naszych badań wskazują, że prawie dwie trzecie założycieli start-upów to 30- i 40-latkowie oraz osoby już doświadczone w prowadzeniu własnego biznesu, a jeszcze częściej – w pracy dla korporacji. Młodzi w klapkach to raczej ich pracownicy.
Profesor Cieślik popiera dofinansowanie start-upów ze środków publicznych, ale uważa, że wykazują minimalizm rozwojowy będący skutkiem cieplarnianych warunków finansowanych unijnymi pieniędzmi.