20 lat temu Opera Wrocławska przygotowała pierwszą premierę w Hali Stulecia. Tamta „Aida" przyciągała olbrzymimi dekoracjami, tłumem śpiewaków, chórzystów, tancerzy, armią statystów i wielbłądami. Sukces był tak wielki, że odtąd te superwidowiska stały się wizytówką Wrocławia.
Pomysłów nie można jednak ciągle powielać. Próby odświeżenia formuły pojawiały się wcześniej, ale dopiero premiera „Fausta" Charles'a Gounoda kreuje nową estetykę operowej rozrywki dla mas.
Wiadomo, że znaczna część widowni nie oczekuje tylko wrażeń muzycznych. Kiedy w „Fauście" kilkupiętrowa tuba umieszczona na środku sceny rozbłyskuje ogniem i nagle pojawia się w niej Mefistofeles, w Hali Stulecia rozlega się szmer. Publiczność dostała to, co lubi.
Zwierzęta też są, ale to psy rasy pudel i to ma uzasadnienie. Przecież w dramacie Goethego diabeł, który chce zdobyć duszę Fausta, pojawia się u niego jako czarny pudel.
Beata Redo-Dobber – inscenizatorka, reżyserka, autorka scenografii i kostiumów – nie zaprojektowała tradycyjnych dekoracji. Zamiast nich zbudowała gigantyczny 50-metrowy ekran, a wizualizacje na nim przenoszą nas do różnych miejsc akcji, przede wszystkim zaś budują klimat.