Autor zapisków, markiz Astolphe de Custine, podróżnik i dyplomata (w spektaklu gra go Piotr Adamczyk), odbył tę podróż w 1839 roku, za czasów cara Mikołaja I, z którym nawet się spotkał. Jego obserwacje do dziś zadziwiają trafnością spostrzeżeń i umiejętnością syntezy.
Już kiedy „Listy z Rosji" zostały opublikowane w 1843 roku w Brukseli, stały się bestsellerem. Wnikliwe obserwacje życia codziennego i mechanizmów rosyjskiego despotyzmu były lekturą tym bardziej pożądaną, że podróże do tego kraju stanowiły wtedy rzadkość. Mikołaj I zezwolił markizowi na swobodne przemieszczanie się po Rosji. „Pojechałem do Rosji, by szukać tam argumentów przeciwko rządom reprezentacyjnym, ale wróciłem jako zwolennik konstytucji" – zapisał de Custine. W Rosji książka została zakazana.
– De Custine był bardzo wyrazistą postacią – opowiada Wawrzyniec Kostrzewski, reżyser spektaklu „Listy z Rosji". – Jego wrażliwość, zmysł obserwacji, dbałość o precyzję opisu szczegółów składają się na frapującą lekturę. A interesowało go wszystko: pejzaż, architektura, obyczaje. Sformułował wręcz prorocze diagnozy społeczne, historyczne i polityczne. I wystarczająco wiele widział, żeby stawiać odważne tezy jak na tamten czas. Będąc zwolennikiem rządów absolutnych, postanowił sprawdzić osobiście, jak funkcjonują one w praktyce w Rosji.
Zarówno zapiski markiza, jak i spektakl mają wiele wątków dotyczących ówczesnych relacji Polski i Rosji.
– Był zafascynowany sprawą polską i naszą kulturą – wyjaśnia reżyser. – Istnieje jego korespondencja z Chopinem, dla którego muzyki żywił uwielbienie. Wielu uważa, że de Custine mógł w tę podróż wyruszyć, by spróbować uzyskać amnestię dla przyjaciela, Ignacego Gurowskiego, uczestnika powstania listopadowego. Bardzo ważne były dla niego kwestie niepodległościowych dążeń Polaków, co pojawia się często w zapiskach. Dają one spojrzenie na naszą historię z perspektywy Francuza przyglądającego się z lekkim dystansem słowiańsko-słowiańskiej relacji z potężnym starszym bratem.