Rzeczpospolita: W niedzielę w Teatrze Polskim w Warszawie odbyła się premiera trzech jednoaktówek Sławomira Mrożka. Mistrz groteski powrócił na deski teatru...
Janusz Majcherek: Jego nieobecność na scenie w ostatnich 20 latach jest znacząca. Młodsze pokolenie reżyserów kompletnie go ignoruje. Dobitnie wyraziła to kilkanaście lat temu pewna młoda reżyserka, mówiąc, że Mrożek jej nie interesuje, bo pisał pełnymi zdaniami, którymi jej pokolenie się nie komunikuje. Mrożek był miłośnikiem pewnego porządku, hierarchii, formy; jego teksty były oparte na słowie, dialogach, których trzeba było uważnie słuchać, aby intelektualnie nadążyć za specyficzną logiką autora. To nie są teksty, które można dekonstruować wedle widzimisię reżysera, co dziś w młodym teatrze jest modne.
A jak jest z aktualnością twórczości Mrożka?
Jego twórczość jest dziś do przeczytania na nowo. Długo uchodził on za prześmiewczego diagnostę komunizmu. I doskonale się w tym sprawdzał. Przeoczono jednak, że w pewnym momencie, od lat 70., jego twórczość sceniczna i prozatorska zaczęła dotykać głębszych kwestii niż rzeczywistość PRL. Trzeba dostrzec, jak wnikliwym krytykiem kultury europejskiej był Mrożek. Pomocne są tu jego teksty, które ujrzały światło dzienne w ostatnich kilkunastu latach, chociażby opasłe tomy listów albo dziennik.
Jaki obraz z tych tekstów się wyłania?