Co oni mi zrobili, ten złośliwy Thomas Bernhard i równie uszczypliwy Nicolas Mahler! Przez nich już zawsze będę chichotać, wchodząc do Kunsthistorisches Museum.
O tym pierwszym powiadają, że geniusz. Wydana w 1985 roku jego powieść „Dawni mistrzowie” (na polski przetłumaczona 30 lat później) wywołała – jak inne książki czy dramaty Bernharda – sporo szumu. Ten drugi, ten Mahler, to też Austriak, rocznik 1969. Dał się zauważyć dzięki inteligentnym, minimalistycznym rysunkom prasowym tudzież wydawanym własnym sumptem komiksom (kiedyś recenzowałam jego „Pragnienie”).
Z grubego tomiszcza oryginału rysownik wybrał tylko nieliczne kwestie. O dziwo, udało mu się wypunktować najważniejsze spostrzeżenia pisarza-malkontenta. Jak wiadomo, Berhnard nie był fanem austriackiego społeczeństwa („Geniusz i Austria wzajemnie się wykluczają. W Austrii, żeby ktoś doszedł do głosu i żeby traktowano go poważnie, musi być przeciętniakiem, musi to być prowincjonalny i zakłamany partach, człowiek z absolutnie ciasnopaństwową głową”, napisał). Jednak bynajmniej nie należał do ponurych utyskiwaczy – jego sarkazm okrasza błyskotliwy humor.
Wersja komiksowa „Dawnych mistrzów” wypadła znakomicie. Kiedy ją czytałam, przychodzili mi na myśl a to książę La Rochefoucauld i jego „Maksymy”, to Kłapouchy z „Kubusia Puchatka”, to znów „Rozmowy z diabłem” Leszka Kołakowskiego. Bo Mahler, skracając dzieło wielkiego rodaka, niejako „podkręcił” kontrasty. Pesymistyczne uwagi dotyczące sensu życia i natury ludzkiej skrzą się tu i ówdzie finezyjnym dowcipem. Nie bez powodu rzecz została określona mianem komedii.
Tyle, że to komedia filozoficzna. Skreślona wedle klasycznej zasady trzech jedności: czasu, miejsca, akcji.