Beata Szydło i Donald Tusk, ten sam, którego PiS gotów byłby postawić przed Trybunałem Stanu, prawią sobie nawzajem uprzejmości. I, jak nieoficjalnie słychać od dyplomatów, ich otoczenia autentycznie z sobą współpracują. Jarosław Kaczyński może o tym nie wiedzieć lub też polityka europejska po prostu go nie interesuje. I zostawił pole pani premier, wspomaganej przez ministra ds. europejskich Konrada Szymańskiego. Polityka kompetentnego, wyważonego i zdolnego do kompromisu. I na razie awantur w Brukseli nie było.

Znaczący był ostatni szczyt UE, drugi – po szczycie dwustronnym UE–Turcja – w którym Polskę reprezentowała Beata Szydło. Na spotkaniu zajmowano się trzema obszarami, w których Polska ma wyraźne interesy. Ale w żadnej sprawie polska premier nie była główną rozgrywającą, nie tworzyła też problemów. Pierwszy, bardzo kontrowersyjny dla Polski, to stworzenie europejskiego korpusu granicznego. Warszawa co prawda od dawna, zarówno rząd PO–PSL, jak i rząd PiS, domagała się lepszej ochrony granic zewnętrznych, ale ta konkretna propozycja Brukseli była bardzo krytykowana. Najpierw przez ministra Witolda Waszczykowskiego, potem przez Konrada Szymańskiego. Głównie z powodu zawartego w niej aspektu utraty suwerenności: możliwości wysłania zagranicznych strażników granicznych bez zgody kraju przyjmującego w razie kryzysu migracyjnego. Tymczasem na szczycie, gdzie co do zasady propozycję przyjęto (nad szczegółami będą teraz pracować ministrowie spraw wewnętrznych), Polski nie było słychać. Jak mówią unijni dyplomaci, najgłośniejszy był grecki premier Aleksis Cipras, a Beata Szydło zaskakująco nie. I po całym wydarzeniu na polskiej konferencji prasowej można było usłyszeć, że jesteśmy za. Projekt przeszedł gładko, ku nieskrywanemu zaskoczeniu gospodarza szczytu Donalda Tuska.

Drugą dziedziną, w której potencjalnie rząd mógłby wymachiwać szabelką, jest Brexit, czyli co dać Brytyjczykom, żeby zagłosowali w referendum za pozostaniem w Unii. David Cameron chciałby dyskryminacji imigrantów, czyli ograniczenia ich prawa do zasiłków przez pierwsze cztery lata pobytu na Wyspach. I znów najgłośniej przeciw temu protestowała wcale nie polska premier, tylko szefowie rządów Hiszpanii i Portugalii. Decyzja jeszcze nie zapadła, ale ewidentnie rząd PiS, mimo że reprezentuje kraj, z którego pochodzi najwięcej imigrantów zarobkowych w Wielkiej Brytanii, gotów jest na kompromis z Londynem. I wreszcie kolejny ważny dla nas temat – rozbudowa Nord Stream. Aż się prosiło, żeby polski rząd potraktował szczyt jako okazję do wygłaszania antyrosyjskich i antyniemieckich tyrad, może nawet do przypomnienia wypowiedzi Radosława Sikorskiego, który w przeszłości porównał tę inwestycję do paktu Ribbentrop-Mołotow. Tymczasem premier Szydło owszem, podpisała się pod wspólnym oświadczeniem Grupy Wyszehradzkiej w tej sprawie, ale znów w czasie szczytu to nie ona była głównym krytykiem inwestycji. Słychać było głosy oburzonych premierów Włoch, Bułgarii i Grecji. Do łagodnego wizerunku PiS trzeba by jeszcze dodać spotkanie Beaty Szydło z Martinem Schulzem w kuluarach szczytu. W Polsce politycy PiS w reakcji na krytykę ze strony przewodniczącego Parlamentu Europejskiego wypominali mu rzeź na Woli (Mariusz Błaszczak), w Brukseli jednak premier postanowiła się spotkać z niemieckim politykiem i ostatnie wydarzenia uznać za zamknięty rozdział.

PiS potrafi powiedzieć „nie", bo zablokował kilka tygodni temu unijne rozporządzenie w sprawie podziału majątku par międzynarodowych. Obawiał się, że przepisy, które ułatwiłyby życie rozwodzącym się parom, przyniosłyby też korzyści związkom jednopłciowym i partnerskim. Ale trudno go oskarżać o zasadniczą zmianę frontu, bo wcześniej te same przepisy przez dwa lata blokował rząd PO i PSL.

Nie wiadomo, czy dotychczasowe zachowanie PiS w Brukseli to założona strategia, czy oczywisty w pierwszym okresie rządzenia brak doświadczenia. Ewidentne jest jednak, że właśnie w tym pierwszym okresie rząd zachowuje się ostrożnie, żeby nie powiedzieć pasywnie, a mógłby przecież na wszelki wypadek wszystko wetować.