Próba zatrzymania Micheila Saakaszwilego przez ukraińskie służby zakończyła się odbiciem polityka i manifestacją pod parlamentem.
Rano śledczy pod osłoną oddziału specjalnego Służby Bezpieczeństwa Ukrainy weszli do mieszkania niesfornego Gruzina. Na ulicy Kościelnej (w centrum Kijowa, prowadzącej do rzymskokatolickiego kościoła św. Aleksandra) zaczęto prowadzić rewizję. Formalnie prokuratorzy zarzucili byłemu prezydentowi „prowadzenie działań w celu przejęcia władzy na Ukrainie i współdziałanie z członkami przestępczej grupy eksprezydenta Wiktora Janukowycza i biznesmena Siergieja Kurczenki". Ten pierwszy uciekł do Rosji, ten drugi zrobił majątek za rządów Janukowycza na handlu gazem, a po rewolucji godności również skrył się w Moskwie.
Ale Saakaszwili umknął policjantom i przedostał się na dach ośmiopiętrowej kamienicy w której mieszkał. Gdy próbowano go aresztować, zagroził, że skoczy w dół.
Korzystając z zaskoczenia ekipy śledczej, stojąc na skraju dachu, były gubernator Odessy zadzwonił do swoich współpracowników. Poddał się dopiero, gdy na dole zebrał się tłum zwolenników, w którym było dużo byłych żołnierzy batalionów ochotniczych, walczących w Donbasie. – Funkcjonariusze SBU obawiali się, że rzeczywiście zeskoczę z tego dachu. A w tym czasie pod moim domem zebrali się popierający mnie ludzie. Dziękuję za wsparcie i nigdy tego nie zapomnę – mówił później sam Saakaszwili.
Wepchnięto go do samochodu, ale kiedy tylko auto ruszyło, zostało zatrzymane na pospiesznie zbudowanej barykadzie, a tłum zaczął rzucać kawałkami płyt chodnikowych i brukiem wyrwanym z jezdni.