W poniedziałek w litewskim parlamencie zaprezentowano plan pomocy dla Ukrainy. Chodzi o 50 mld euro, które Kijów miałby otrzymać w ciągu 10 lat w ramach wsparcia małej i średniej przedsiębiorczości.
Cytowany przez agencję Delfi szef litewskiej dyplomacji Linas Linkevičius twierdzi, że w tak zwanym „planie Marshalla dla Ukrainy" oprócz krajów UE uczestniczyć mieliby m.in. Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju (EBOR), Europejski Bank Inwestycyjny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW). Proponuje, by w Kijowie powołano odpowiednią agencję, która zarządzałaby finansowanymi przez UE projektami. W Wilnie uważają, że zwiększyłoby to wiarygodność Ukrainy w oczach zachodnich inwestorów.
Linkevičius przyznaje, że litewska propozycja nie ma na razie sponsorów. W Wilnie liczą na to, że zainteresują tym pomysłem pozostałe kraje UE podczas szczytu Partnerstwa Wschodniego w Brukseli, który odbędzie się 24 listopada. Autorzy pomysłu zakładają, że pierwsze 5 mld euro Ukraina miałaby dostać już w 2018 roku.
Bruksela na razie milczy, podobnie jak Berlin czy Paryż, bez poparcia których realizację takiego planu trudno byłoby wyobrazić. Milczy również polski MSZ, a to właśnie Polska była współtwórcą Partnerstwa Wschodniego.
- Litwa wychodzi na środkowoeuropejskiego lidera, który zajmuje się problemami Partnerstwa Wschodniego wchodząc tym samym w rolę Polski, która specjalnie się w to nie angażuje – mówi „Rzeczpospolitej" dr Paweł Kowal, były wiceszef MSZ. – Pomysł Litwy nie ma dużych szans. Program szczytu był przygotowany wcześniej i to nie jest tak, że w ostatniej chwili wymusi się coś, co nie było zaplanowane. Z drugiej zaś strony dzięki temu, że Litwa postawiła poprzeczkę tak wysoko, programy wsparcia dla Ukrainy mogą być bogatsze – dodaje.