Na plażach greckich wysp w pobliżu brzegów Turcji od kilku lat lądują uchodźcy i imigranci. W szczycie kryzysu imigracyjnego były okresy, kiedy jednego dnia przybywało ich kilkanaście tysięcy. W ostatnich miesiącach liczba przybyszów sięgała najwyżej 120 osób dziennie. Od początku września jednak wzrosła o 50 proc.
Nikolaos Papamanolis, szef punktu imigracyjnego na wyspie Chios, tłumaczy mediom: „W Izmirze w odległości ośmiu kilometrów od nas czeka na przeprawę milion osób". Nie ma wątpliwości, że od prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdogana zależy, czy znajdą się oni wkrótce w Europie. Turecka straż przybrzeżna uniemożliwia taki obrót rzeczy na podstawie porozumienia zawartego pomiędzy Turcją a UE wiosną ubiegłego roku. Wynegocjowała je kanclerz Angela Merkel.
Złe od dawna relacje Turcji z UE, a zwłaszcza z Berlinem, mogą doprowadzić do zerwania porozumienia. Jednak w Niemczech mało kto w to wierzy. Kanclerz Merkel przedstawia w kampanii wyborczej układ z Ankarą jako sukces. Panuje opinia wypowiedziana przez Wolfganga Ischingera, szefa Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, iż Turcji zależy na Europie do tego stopnia, że porozumienia nie wypowie. Nowej fali imigracji więc nie ma.
To jedna z przyczyn, dlaczego sprawa kryzysu imigracyjnego przebija się z trudem w kampanii wyborczej. Imigrantów jest mniej niż przed rokiem, nawet jeżeli więcej trafia do Europy poprzez Morze Śródziemne z Libii.
W końcówce kampanii nie udało się jednak uniknąć sprawy przestępstw seksualnych popełnionych przez uchodźców i imigrantów. Zwróciła na to uwagę pani kanclerz Ilse Aigner, minister gospodarki Bawarii na jednym ze spotkań wyborczych. Podała przykład biegaczki z niewielkiej bawarskiej miejscowości Riedering, która stała się przedmiotem ataku. Zdołała się oswobodzić, a policja zatrzymała ukrywającego się w lesie napastnika. Był nim 34-letni imigrant z Nigerii.