Tym razem prezydent USA na swoim profilu na Twitterze stwierdził, że Ukraina podejmowała próby sabotażu jego kampanii wyborczej przez „ciche promowanie Clinton". – Gdzie jest śledztwo prokuratora generalnego? – zapytał amerykański przywódca. W odpowiedzi na to ambasada Ukrainy w Waszyngtonie oświadczyła, że „rząd Ukrainy nie pomagał żadnemu z kandydatów 2016 r.".
Kilka tygodni temu rzeczniczka Białego Domu Sarah Sanders powiedziała, że ukraińska ambasada miała przekazywać Partii Demokratycznej jakieś informacje dotyczące przeciwników politycznych Hillary Clinton. Wtedy ukraińska dyplomacja również zaprzeczała i zapewniała, że władze w Kijowie nie współpracowały z żadnym z kandydatów na prezydenta USA czy członkami ich sztabów wyborczych.
Mówiąc o sabotażu, amerykański prezydent miał zapewne na myśli ubiegłoroczną dymisję szefa swojego sztabu wyborczego. Chodzi o znanego amerykańskiego lobbystę Paula Manaforta. Odszedł ze stanowiska w sierpniu, gdy amerykańskie media, powołując się na Narodowe Biuro Antykorupcyjne Ukrainy (NABU), podały, że znajduje się on na tajnej liście płac zbiegłego do Rosji prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza. Z informacji tych wynikało, że w latach 2007–2012 za swoje usługi miał dostać 12,7 mln dolarów.
Kilka dni po tej publikacji NABU ujawniło odręczne sprawozdania współpracowników Janukowycza, którzy odnotowywali, że biorą pieniądze dla amerykańskiego lobbysty. W dokumentach znalezionych w podkijowskiej rezydencji zbiegłego prezydenta nazwisko Manaforta figurowało 22 razy. Od samego początku szef sztabu wyborczego Trumpa twierdził, że nie ma z tym nic wspólnego, ale do dymisji się podał.
– To była nieoficjalna lista wydatków Janukowycza. Oczywiscie, że nie chciał poświadczać swoim podpisem takiej współpracy – mówi „Rzeczpospolitej" znany ukraiński politolog Witalij Portnikow. – Nie było żadnej ingerencji w wybory. Uratowaliśmy Trumpa przed kompromitacją – dodaje.