„Liczba socjalnych i politycznych protestów wzrosła w drugim kwartale w porównaniu z początkiem roku aż o 33 proc." – poinformowało niezależne moskiewskie Centrum Reform Gospodarczych i Politycznych (CEPR).
Jednocześnie znany ośrodek socjologicznych Centrum Lewady odnotował szybki, dwukrotny wzrost osób gotowych brać udział w politycznych protestach i taki sam wzrost liczby osób uważających, że w miastach, w których mieszkają, może dojść do takich akcji.
Od początku roku CEPR naliczył ponad 650 różnego rodzaju akcji, w których jednorazowo brało udział nawet do kilkuset tysięcy osób (akcje prowadzone na wezwanie Aleksieja Nawalnego). Dominują jednak protesty nazywane socjalnymi, wywołane m.in. niewypłacaniem zarobków, żądaniami zwrotu pieniędzy przez oszukanych klientów banków czy wzrostem kosztów utrzymania i remontów mieszkań.
– Nie należy przesadzać. Zdecydowana większość Rosjan pogrążona jest w apatii i bierności, a protesty dotyczą tylko niewielkich grup – powiedział „Rzeczpospolitej" analityk Aleksiej Makarkin.
„Wszystkie te wystąpienia w konkretnych sprawach często polityzują się z powodu braku reakcji władz lub prób siłowego zduszenia protestów. Szybko osiągają poziom, na którym pojawiają się bardziej ogólne żądania" – twierdzi CEPR. Ale eksperci sami zauważają, że najczęściej „polityczne żądania" dotyczą zdymisjonowania lokalnych urzędników, rzadziej – gubernatorów, a jedynie w nielicznych przypadkach obracają się przeciw prezydentowi Putinowi. Hasła dymisji gubernatorów i ministrów podnoszone są na co trzecim proteście zaliczonym do politycznych.