Rz: Rosyjskie media twierdzą, że amerykański atak na syryjską bazę lotniczą to początek trzeciej wojny światowej.
Nikołaj Pietrow: Sytuacja rzeczywiście jest bardzo napięta. Proces pokojowego rozwiązania syryjskiego konfliktu, który rozpoczął się w Astanie, został storpedowany. Oznacza to też, że nie będzie żadnej koalicji Rosji z Turcją, ponieważ Erdogan poparł działania USA. Widzimy, że Rosja wysłała do Syrii swoją fregatę rakietową. Nie wykluczono, że dojdzie do odwetu. Możliwe, że na celowniku rosyjskich rakiet znajdą się siły wspierane przez Amerykanów. Napięcie rośnie i pozostaje jedynie liczyć na dyplomatyczne uregulowanie konfliktu.
Czyli szampan w Moskwie z okazji wygranej Donalda Trumpa został otwarty na próżno?
Oczekiwania w Rosji w związku z wygraną Trumpa były bardzo zawyżone. Liczono na to, że rozpocznie się miodowy miesiąc i dojdzie do zawarcia dużego układu. Syria miała właśnie być tym krajem, w którym miał zostać przetestowany nowy model współpracy. Ostatnie wydarzenia pogrzebały te plany. Przede wszystkim z powodu rosnącego napięcia wokół Syrii oraz wewnętrznych problemów politycznych w Stanach Zjednoczonych.
Moskwa zawiesiła kanał łączności pomiędzy rosyjskimi i amerykańskimi siłami w Syrii. Jak duże jest zagrożenie, że dojdzie do ich starcia?