Tak samo było ponad 100 lat temu. Tyle że za kraj egzotyczny, nieznany i poetycki „robiła" Italia. Paweł Muratow w „Obrazach Włoch" pisał: „Rzym jest ciemny, a czerwona barwa kamienia, widoczna spod czarnych plam wilgoci okrywających na poły zrujnowane mury, nasuwa wspomnienie o dawnym życiu, pełnym gwałtownych namiętności. Nędza otacza monumentalne pałace Mattei, Spada, Orsini i Cecci. Błoto i zarośnięty mchem herb marmurowy nad drzwiami, kraty w ciemnych kwadratowych oknach, kolorowe szmaty w słońcu, twarze o energicznych rysach, konwulsyjne okrzyki grających w morę, ludzie wylegujący się w cieniu wspaniałych fasad barokowych kościołów – taki jest ów Rzym, który nadal pozostaje Rzymem z noweli romantycznej".
Ironiczni mieszkańcy Włoch twierdzą, że i dzisiaj dałoby się napisać o Wiecznym Mieście podobne teksty. Zdewastowane dzielnice, chaotyczna zabudowa, przypadkowe remonty, chylące się ku upadkowi kamienice i pałace.
O tym, że budynki neapolitańskie od czasu do czasu tracą pion w zasadzie się nie mówi. Jakiś czas temu runęła niezamieszkana część pięciopiętrowej kamienicy w centrum miasta. Budynek ucierpiał w trzęsieniu ziemi w 1980 roku. Niedaleko tej ruiny, znajdują się pozostałości po innym domu, który zawalił się w 1994 roku.
Neapol się wali. Rzym od czasu do czasu drży i wtedy ludzie bez specjalnego niepokoju, a nawet z pewną rutyną, stwierdzają nad ranem, że obrazy wiszą krzywo, szklanki stoją w nieładzie, ewentualnie łóżka bywają poprzesuwane. W stolicy Włoch człowiek trzęsie ziemią i ziemia sama z siebie się trzęsie. Wszystko tutaj jest w nieustannym ruchu. Także ogień w lecie przemieszczający się z jednej dzielnicy do drugiej.
6 mają 2015 roku spaliła się spora część lotniska Fiumicino. Pożar wybuchł w nocy w podziemnej strefie przechowywania bagażu w terminalu trzecim. Na miejsce przyjechało aż 20 wozów strażackich. Przyczyn nie udało się ustalić. Autostrada łącząca lotnisko z miastem została zamknięta.
Jakiś czas później, również w okolicach lotniskach, ktoś podpalił las, uniemożliwiając starty i lądowania samolotów. Po Rzymie rozeszła się pogłoska: mafia nie dostała tego, czego chciała, i teraz odgrywa się na urzędnikach, dewastując strategiczne punkty metropolii.
Podobnie było w roku 2017. Podczas koncertu amerykańskiego kompozytora Philipa Glassa w Auditorium, w amfiteatrze pod gołym niebem, ludzie wpatrywali się w groźnie wyglądające czarne chmury, które wolno opadały na pobliską ulicę Marszałka Piłsudskiego. Ochroniarze uspokajali: burzy nie będzie, płonie złomowisko samochodów w Centocelle.
Tego dnia w Rzymie pożary wybuchały jeszcze kilkakrotnie, w różnych miejscach. Nikt nie pytał kto to zrobił. Sprawa wydawała się oczywista. A obraz tworzony przez blask ognia na tle zapadającego nad miastem zmroku był fantastyczny.
Zmarszczki? Ja?
Rzeczywistość miesza się w Rzymie z mitem, świat wspaniałego antyku i przepysznych galerii styka się tutaj z fałszem, korupcją i dziurami w drogach.
Villa Borghese, na przykład, to miejsce fantastyczne, niemniej jednak jeżeli dokładniej spenetrować ten region, okaże się parkiem całkiem przeciętnym, który ponad przeciętność wyrasta „tylko" wspaniałą Galerią, w której chciałoby się spędzić całe życie. W samym parku już niekoniecznie. Nie mogę pojąc, dlaczego zachwycił on Zadie Smith tak bardzo, że zdecydowała się napisać o nim: „O uroku tego miejsca przesądza właśnie swobodne przejście od odświętności do zwyczajności. Ogrody Borghese nikogo nie wykluczają".
Tyle że dzisiaj właśnie wykluczają, przede wszystkim rzymian, którzy, uciekając przed rowerowymi zaprzęgami dla czterech osób i używanymi wyłącznie przez turystów segwayami (dwukołowe pojazdy elektryczne – red.), chronią się w cieniu drzew, ewentualnie uciekają za Galerię. Alejki nie są tam wyasfaltowane i nawet o 18 jest tam pustawo, czasami ludzie ćwiczą tańce, prężą mięśnie i robią pompki.
„Kamienne popiersia sławnych ludzi są wyraźnie podpisane. Może to tylko mało istotna kwestia XIX-wiecznego gustu, ale w efekcie – jakaż różnica. Nie trzeba się krępować i wstydzić niewiedzy. Każda gospodyni domowa może sobie podejść do Leonarda da Vinci i pomyśleć: ale kości policzkowe, jak u dziewczyny!" – pisze Smith. O ile posąg będzie miał głowę – dodam, bo nie zliczę pomników głów pozbawionych, zwłaszcza w części mniej uczęszczanej. Trzeba bowiem pamiętać, że prawie wszystkie biusty w parku to cementowe kopie. Dlatego też niektóre z nich wyglądają jak twarze rybaków z okolic Katanii, czarne i ogorzałe rysy, głębokie bruzdy. A obok sterty śmieci, niedopałki papierosów.
Trzeba mieć nie po kolei w głowie, żeby urządzić sobie tu śniadanie czy obiad na trawie. Już prędzej można wybrać się na piwo do ocienionej części parku, gdzie w porze sjesty leniwi faceci leżą na ławkach jak wyliniałe koty z rękoma spuszczonymi na stojące na rozgrzanym asfalcie butelki. Są wśród nich i ci w garniturach, i w zwyczajnych koszulach, ale też robotnicy w przybrudzonych T-shirtach. Ławeczka w Villa Borghese nie jest naznaczona klasowością. Kobiety nie rozwalają się na nich tak bezczelnie jak faceci, tylko kulturalnie siadają. Zwłaszcza te starsze wkomponowują się w atmosferę parku wręcz perfekcyjnie.
Bo Villa Borghese przypomina starą ciotkę. Udaje, że nie ma zmarszczek, a ewentualne niedoskonałości, które można dostrzec na jej twarzy gołym okiem, nazywa „złym światłem", „efektem selfie" albo ślepotą tego, który je wypomina.
Mimo to Villa Borghese, którą odwiedzam regularnie od lat, zmarszczki posiada. Są nimi doły i bunkry, w których mieszkają dziś imigranci. Nie jest to, rzecz jasna wielkie miasteczko, raczej mały hotelik. Na tle innych koczowisk przypomina ośrodek wypoczynkowy pierwszej klasy usytuowany w miejscu dawnego śmietnika. Otaczają go linki, na których suszą się ubrania, a wokół stoją kontenery z wodą.
Parę metrów dalej, jeżeli przejść viale San Paolo del Brasile, ulicę, która dzieli park na dwie części, w powietrzu unosi się zapach marihuany. Palą ją wagarowicze z pobliskich szkół, świetnie ubrane nastolatki.
Te części parku, to dwa różne światy, przedzielone wspomnianą ulicą, która dziur ma więcej niż podrzędna aleja w Tiranie. Jeżeli pójść nią prosto, trafimy do raju bogatych i knajp, w których lampka wina kosztuje dziesięć euro. Jeżeli zaś w lewo, tuż przy głównej drodze zobaczymy śpiwory po bezdomnych, którzy akurat wyruszyli zapewne szukać jedzenia. A kiedy staniemy w miejscu, wcześniej czy później spotkamy prostytutkę, potykającą się o białe kamienie.
Gdzieś w oddali (za jeziorkiem, po drugiej stronie) zamajaczy pomnik Sienkiewicza otoczony walającymi się prezerwatywami i workami po kanapkach. I obok drugi pomnik, Puszkina. Dokładnie w takim samym otoczeniu.
* * *
Ruiny współczesnego Rzymu przypominają fotografie Sophie Ristelhueber, która uwieczniała na swoich fotogramach leje po bombach z Syrii, Iraku czy Afganistanu. Nie były to jednak proste reporterskie dokumentacje. Artystka w części z tych miejsc w ogóle nie była. „Zestawiła" tylko i zmultiplikowała owe obrazy destrukcji, tworząc nowe światy zdewastowane, które kropka w kropkę podobne są do ulicy San Paolo del Brasile.
Ostatnio jej zdjęcia można było oglądać na wystawie „Disorder" w Maxxi. Kilka metrów od placu Gentile Da Fabriano, tuż przy Lungotevere Flaminio, gdzie 22 stycznia 2016 roku z hukiem zawalił się dom, którego ruiny wrosły już w okoliczny krajobraz. Na jednym ze zburzonych balkonów wiosną owocowały nawet klementynki. Już po raz piąty z rzędu.
Piotr Kępiński jest krytykiem literackim, eseistą, poetą, jurorem Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. W tym roku, w wydawnictwie Forma, ukaże się jego książka „Po Rzymie. Szkice włoskie"
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95