Trzy czołowe amerykańskie agencje wywiadowcze – CIA, FBI i NSA – formalnie ostrzegły kraje Unii przed nadchodzącym niebezpieczeństwem.
– Oceniamy, że Moskwa wykorzysta doświadczenie z przeprowadzonej z polecenia Putina kampanii przeciw wyborom prezydenckim w USA, aby wpłynąć na inne, kluczowe wydarzenia polityczne, głównie w krajach, które są sojusznikami Ameryki – uznały we wspólnym raporcie. Zaraz potem szef nowej administracji Białego Domu Reince Priebus ujawnił, że po raz pierwszy Donald Trump uzna, iż to Rosja stoi za hakowaniem wyborów w USA.
W niedzielę szef francuskiego MON Jean-Yves Le Drian przyznał, że w ub.r. tylko na systemy informatyczne jego ministerstwa przeprowadzono 24 tys. ataków. Ale próby hakowania dotyczyły także kluczowej infrastruktury energetycznej i transportowej kraju. Aby się przed tym obronić, władze powołały specjalny ośrodek obrony przeciw atakom hakerskim – Cybercom. Do 2019 r. mają w nim zatrudnić 2,6 tys. informatyków.
Francja w tym roku nie będzie jednak priorytetem dla rosyjskich hakerów i troli, bo w finale wyborów prezydenckich najpewniej wystąpi dwóch prorosyjskich kandydatów, Marine Le Pen i François Fillon. – Kluczowe mogą być Włochy, które zapewne czekają wcześniejsze wybory i gdzie realne szanse na wygraną mają populiści. To kraj o potężnej gospodarce, wielkim znaczeniu w strefie euro – mówi „Rzeczpospolitej" Igor Sutiagin, specjalista ds. Rosji w Royal United Services Institute (RUSI). – Chodzi nie tylko o hakowanie, ale i rozprowadzanie przez liderów opinii wrażliwych informacji.
W Niemczech celem Kremla jest wspieranie populistycznej AfD, co osłabia Angelę Merkel. Odsunięcie kanclerz od władzy pozwoliłoby na zniesienie unijnych sankcji wobec Rosji. Rosyjska cyberofensywa ma także uderzyć w samą jedność Unii. W ub.r. serwery samej Komisji Europejskiej, które zawierają wiele wrażliwych dla krajów „28" danych, zostały zaatakowane 110 razy.