Nazywa się Saif al-Islam Kaddafi. W połowie grudnia oddani mu liderzy plemienni ogłosili, że będzie się ubiegał o urząd prezydenta Libii. Ambicje polityczne syna dyktatora dziwią mniej niż to, że w kraju, w którym są dwa rządy, panuje chaos i nadal trwa wojna, mają się odbyć wybory i to w połowie 2018 roku, zarówno prezydenckie, jak i parlamentarne.
– Przeprowadzenie wyborów nie jest możliwe – mówi „Rzeczpospolitej" Richard Dalton, ekspert londyńskiego think tanku Chatham House, były ambasador Wielkiej Brytanii w Libii.
Nawet w stolicy, Trypolisie, trudno sobie wyobrazić normalne głosowanie. Znawca Libii, były pułkownik austriackiego wywiadu Wolfgang Pusztai, pisał niedawno, że walczą tam ze sobą różne organizacje paramilitarne, dochodzi do mordów, brakuje wody, prądu i gotówki.
Kraj jest podzielony na wiele stref. Uznawany przez społeczność międzynarodową rząd jedności kontroluje północno-zachodnią Libię i to niecałą. Najwięcej terytorium ma w swoich rękach rząd nieuznawany, a ściślej Libijska Armia Narodowa pod wodzą marszałka Chalify Haftara (wbrew nazwie nie jest to wojsko reprezentujące cały naród). W kilku ważnych miastach rządzą fundamentaliści islamscy albo lokalne klany. Od lipca niczego już natomiast nie kontroluje tzw. Państwo Islamskie, które od 2014 roku było tu poważnym i brutalnym graczem, zwłaszcza w środkowej części wybrzeża śródziemnomorskiego i przy granicy z Tunezją.
Czy on żyje?
Z ekspertami zagranicznymi nie zgadza się szef organizacji młodzieżowej z Trypolisu, który zastrzegł sobie anonimowość.