Singapur: Disneyland z karą śmierci

W sanskrycie Singapur oznacza miasto lwa, ale lwów podobno nigdy tam nie było. Miasto-państwo jest wyspą, więc stanowczo lepiej pasuje do niego stara nazwa – Temasek, co oznacza wodne miasto.

Aktualizacja: 24.06.2018 12:39 Publikacja: 24.06.2018 00:01

Foto: bloomberg

Jego powierzchnia jest tylko niewiele większa od Warszawy, ale mieszka tu aż 5,7 mln ludzi. To tu jest jedno z najlepszych lotnisk świata, tu pracuje najlepiej opłacany szef rządu na świecie, a tutejsi mieszkańcy według badań z 2006 r. chodzą szybciej od innych, bowiem ze średnią prędkością 6,15 km/h. W żadnym innym miejscu na ziemi nie można zjeść taniej w lokalu z gwiazdką Michelin. Tutejsze centrum turystyczne zaprojektował Polak, ale co w ostatnich dniach było najważniejsze – to właśnie w Singapurze doszło do jednego z najważniejszych spotkań w historii nowoczesnego świata.

Pączek z dziurką i słoń z żywopłotu

Lotnisko Changi oddalone jest o 9393 km od Warszawy. Po 11 godzinach i 55 minutach lotu z Okęcia (LOT uruchomił bezpośrednie połączenia 16 maja br.) trafiamy do innego świata. Przez sześć ostatnich lat z rzędu Changi przodowało w prestiżowym rankingu Skytrax oceniającym linie i porty lotnicze. W ubiegłym roku obsłużyło aż 62 mln pasażerów ze stu krajów. Co tydzień pięć tysięcy samolotów przylatuje i odlatuje stamtąd do ponad 200 miast na całym świecie. Singapur często służy jako przystanek przesiadkowy (co trzeci podróżny traktuje go jako tzw. stopover), dlatego na lotnisku znajdziemy dosłownie wszystko: całodobowe kina, galerie handlowe, sklepy z luksusowymi markami. Jest ekologicznie, nowocześnie i wygodnie. To nie koniec, bo w 2019 r. do dyspozycji zostanie oddany Jewel (Klejnot) – kompleks architektoniczny, który połączy trzy z czterech terminali lotniska. Kolejne galerie handlowe będą dosłownie opakowane w naturę, bowiem w Jewel znajdzie się miejsce nawet dla 40-metrowego wodospadu oraz wielopiętrowych ogrodów z roślinami uformowanymi w kształcie zwierząt. Za projekt odpowiada kanadyjsko-izraelski architekt Moshe Safdie, a jego koszt szacuje się na 1,27 mld dol.

Safdie w wywiadach przyznaje, że stworzenie czegoś nowego na lotnisku, które ma już wszystko, było sporym wyzwaniem. Poza tym Jewel trzeba było projektować, mając na uwadze ogromny ruch lotniczy oraz kolej łączącą terminale. W rezultacie uzyskano asymetryczny torus ze szkła i stali przykrytej masą zieleni. Architekt nazywa swoje dzieło magicznym ogrodem w kształcie pączka z dziurką, bo właśnie taki owalny, pierścieniowy kształt ma bryła torusa. Otwór w dachu był niezbędny ze względu na ulewne deszcze, które cyklicznie nawiedzają Singapur. Do budowy wykorzystano także nowoczesne szkło redukujące wpływ słońca, które dzień w dzień praży w Singapurze.

Miasto lwa leży niemal dokładnie na równiku (o 137 km na północ). Przez okrągły rok temperatura oscyluje wokół 28 stopni, a deszcz pada średnio co drugi dzień. Jest parno i duszno. Silne światło słoneczne sprawia, że zdjęcia często sprawiają wrażenie prześwietlonych, spowija je lekka mgiełka. Po wyjściu z klimatyzowanego lotniska można odnieść wrażenie, że wsadziliśmy głowę do nagrzanego piekarnika. Duszność ustępuje dopiero z nadejściem zmroku. Temperatura spada o kilka stopni, a słońce idzie wreszcie na spoczynek, w przeciwieństwie do mieszkańców Singapuru, który tętni życiem również w nocy.

Po mieście można wygodnie poruszać się w klimatyzowanych warunkach między innymi dzięki polskiemu architektowi Krystynowi Olszewskiemu. Nasz rodak spędził w Singapurze 17 lat i odpowiadał za projekt rozbudowy centrum oraz stworzenie systemu metra. Olszewski należał do pokolenia Kolumbów, chodził do szkoły z Baczyńskim i „Rudym” Bytnarem. Cudem uniknął śmierci na Pawiaku, przeszedł przez cztery niemieckie obozy koncentracyjne. Do Singapuru trafił jako urbanista doświadczony dzięki pracy przy rozbudowie Bagdadu i rewitalizacji macedońskiego Skopje po trzęsieniu ziemi z 1963 r. W Singapurze miał stworzyć pierścienie nowych dzielnic i system komunikacyjny, by niepodległe od niedawna miasto-państwo przestało zmagać się z urbanistycznym chaosem. Był 1968 r.

Dwie godziny na bunt

Singapur wystąpił z Federacji Malezyjskiej (dzisiejszej Malezji) trzy lata wcześniej. 9 sierpnia obchodzone jest narodowe święto. Wypada wtedy rocznica proklamowania niepodległości z 1965 r. Tamtego dnia o godzinie 10 na antenie radia spiker odczytał tekst deklaracji. Politycznym ojcem-założycielem Singapuru był Lee Kuan Yew, który zmarł w 2015 r. w wieku 91 lat.

Zachodnie media nazywają Singapur Disneylandem, w którym obowiązuje kara śmierci. W tym maleńkim kraju czasem można odnieść wrażenie, że więcej rzeczy jest zakazanych (pluć na ulicy, żuć gumy, śmiecić, jeść śmierdzące owoce o nazwie durian) niż tych, które wolno robić, i że cały czas trzeba się kontrolować, by nie naruszyć prawa. Bo wielki singapurski brat wydaje się obserwować każdy ruch obywateli i przyjezdnych.

Czasami jednak zdarzają się wypadki przy pracy, a władza okazuje się bezradna wobec spontanicznych zachowań swoich obywateli. W grudniu 2013 r. w dzielnicy Little India zamieszkałej przez hinduską mniejszość blisko dwie godziny trwały zamieszki na tle etnicznym. Powodem była śmierć pracownika budowlanego, którego potrącił prywatny autobus. Według dokładnego kalendarium zajścia bunt okolicznej społeczności trwał od 21:30 do 23:45. Godzinę po wybuchu zamieszek policja dokonała pierwszych aresztowań, a już przed siódmą rano następnego dnia przywrócono normalny ruch uliczny.

I chociaż w Singapurze od zawsze żyło wiele narodów obok siebie to do tarć dochodziło rzadko. Zamieszki z 2013 r. były dopiero drugimi w historii Singapuru. Do poprzednich doszło w 1969 r. Twarde rządy sprawiały, że na drugi plan schodziły kwestie narodowościowe. Ludzie nie mieli czasu zastanawiać się, co oznacza, że są potomkami Chińczyków, Indusów, Malezyjczyków czy Peranakanów (dzieci chińskich kupców i Malajek). Poza tym jeszcze jedna rzecz zaprzątała Singapurczykom głowę bardziej niż ideologie – pieniądze.

Azjatycki Ludwik XIV

W prowadzeniu biznesu Singapur od lat znajduje się w ścisłej czołówce. Do 2017 r. regularnie wygrywał rankingi „Doing Business”. W czasie rządów Lee Kuan Yewa (1965 -1991) PKB per capita wzrósł z poziomu 500 do 14,5 tys. dolarów czyli aż o 2800 proc. W kolejnych latach, gdy Yew nie pełnił już funkcji szefa rządu, a jedynie doradzał jako minister, było jeszcze lepiej.

Gdy Lee obejmował rządy, miasto na pierwszy rzut oka nie rokowało pomyślnie. Singapur pełen był tradycyjnych drewnianych domków w osiedlach zwanych kampongami. Nie było ośrodków edukacyjnych, wykształcenie zdobywano za granicą. Społeczeństwo było wymieszane etnicznie, a składali się na nie kupcy, uciekinierzy, przemytnicy i ludzie, którym nie wyszło gdzie indziej. Mało było ziemi uprawnej i brakowało bogactw naturalnych. Nie narzekano jedynie na brak historycznych krzywd – szczególnie okrucieństw doznanych ze strony armii japońskiej podczas II wojny światowej. Premier Lee postawił na rozwój infrastruktury ze światowej klasy portem morskim na czele oraz lotniskiem, które było w stanie przyjąć gości z całego globu. Etniczne enklawy zamieniono na nowoczesne osiedla, które pięły się w górę z racji na niedostatek miejsca na powierzchni ziemi. W administracji zatrudniano najzdolniejszych menadżerów, którym płacono pensje konkurencyjne wobec tych w prywatnym biznesie. Szybkie tempo rozwoju gospodarczego wymagało maksymalnego skupienia. Dlatego nie pozwalano sobie na rozproszenia w postaci wolności słowa, wolności prasy czy obywatelskich swobód. Ukrócono korupcję. Singapur zmienił się w raj na ziemi, w którym mogło być dobrze każdemu, ale tylko na ściśle określonych warunkach.

O premierze Lee mówiono, że gdy przemawia, wszyscy go słuchają. Na wzór króla Francji Ludwika XIV z powodzeniem mógłby powiedzieć, że państwo to on. Doświadczony polityk doskonale wiedział, że sukces polega na ciągłym dążeniu do perfekcji. Każdego roku zalecał dokręcanie ekonomicznej śruby, miast polegać na dotychczasowych osiągnięciach. Mawiał, że jeżeli Singapurczycy zastosowaliby rozwiązania z krajów sąsiednich, to zginęliby bezpowrotnie. Trzeba było wynaleźć nowe metody. Niestandardowe, a tym samym lepsze. Lee twierdził także, że polityk odpowiedzialny za miasto, musi mieć w sobie prawdziwe żelazo. Bez niego niczego nie wskóra. Dodawał też, że jak długo będzie żył, nie pozwoli by jego praca poszła na marne. Na razie wszystko zostaje w rodzinie, ponieważ premierem Singapuru jest jego najstarszy syn Lee Hsien Loong.

Makan znaczy jeść

Swoboda panuje za to na singapurskich talerzach. Mieszanka kultur i narodów przekłada się na prawdziwy raj ulicznego jedzenia (tamtejsze stoiska ze street foodem nazywa się hawker) i lokali z daniami, których nigdzie indziej nie znajdziemy. Żeby się w tym nie pogubić w 1998 r. powstał specjalny przewodnik tzw. Makansutra. „Makan” to po malajsku „jedzenie”, a „sutra” w sanksrycie oznacza „lekcję”. Stworzył go Kok Fye Seetoh, fotograf, którego pełne pasji opowiadanie o lokalnym jedzeniu zjednało tysiące zwolenników na całym świecie. Dziś KF Seetoh o singapurskiej kuchni bloguje, występuje w telewizji, a do lokalnych centrów gastronomicznych (tzw. hawker centres) zaprasza celebrytów i znanych szefów kuchni. Ma także swoich „makan matas” czyli „kulinarnych detektywów”, którzy wynajdują dla niego nowe smaki.

KF Seetoh stworzył singapurską wersję przewodnika Michelin. Zamiast gwiazdek przyznaje pałeczki. Trzy ich pary wyróżnione są hasłem „Die, die, must try”, co można przełożyć jako jedzenie, „dla którego warto nawet zginąć”.

W 2003 r. na promenadzie Gluttons Bay nad zatoką Marina otwarto centrum Makansutry z najlepszymi stoiskami z całego miasta. Pod gołym niebem, bez kelnerów i rezerwacji, na plastikowych talerzykach, za parę złotych można bez końca próbować rojaka (mątwa, tofu, ogórek i owoce w sosie tamaryndowca – danie miejscowych Malajów), laksy (gęsta kokosowa zupa z kuchni peranakańskiej), kurczaka po hajnańsku (w porcelanowej skórce i podawanego na smażonym ryżu), lokalnego pieprzowego kraba (podawanego w gazecie), czy wreszcie otak-otak (grillowane ciasto rybne).

Na dodatek wystarczy tylko się lekko obrócić podczas takiej kolacji, by podziwiać trzy luksusowe budynki hotelu Marina Sands Bay. Kompleks zbudowano pomiędzy ścisłym centrum a zatoką pełną statków handlowych i należy do Sheldona Adelsona, jednego z głównych sponsorów politycznej kampanii Donalda Trumpa.

Szczyt wszech czasów

Trzy wieże, których dachy łączy ogromny taras z basenami, były tym miejscem, gdzie 12 czerwca doszło do historycznego spotkania pomiędzy prezydentem USA a przywódcą Korei Północnej Kim Dzong Unem. Ale na co dzień Singapur ma też swojego „Kima”. To muzyk z Hong Kongu o pseudonimie Howard X, który w wolnych chwilach od promowania brazylijskiej samby dorabia jako sobowtór Kima.

Kim-Howard zachęca przechodniów do dyplomacji opartej na intensywnie pachnącym durianie. Jego smak i zapach akceptują nieliczni turyści, ale w regionie kolczasty owoc jest przysmakiem. Jego intensywny zapach czuć w Singapurze często, pomimo surowych kar za jedzenie durianów na ulicy. Taka jest singapurska specyfika. Nawet KF Seetoh twierdzi, że dobra knajpa musi nie tyle co pachnieć, ale wręcz cuchnąć, bo inaczej nie znajdziemy w niej niczego dobrego.

Kawa z pończochy

Nigdzie indziej nie znajdziemy też tak kleistej i gęstej od skondensowanego mleka kawy, jak w istniejącym od 1944 r. lokalu Ya Kun Kaya na China Square. Po dziś dzień kawę filtruje się tam przez rodzaj pończochy. Na jednej ze ścian wisi plakat z napisem: „Może i Francuzi mają ekspresy, ale my mamy swoje pończochy!” Do takiej kawy zamawia się kaya toast, czyli grzankę z solonym masłem i zielonkawym dżemem z mleka kokosowego, żółtek i liści pandanu. Sposobem na upał jest też teh tarek, czyli dosłownie rozciągana herbata. Jej nazwa pochodzi od tego, że przed wlaniem do kubka przelewa się ją wielokrotnie pomiędzy szklankami (mistrzowie trzymają szklanki w odległości ponad metra). Nie chodzi o popis umiejętności sprzedawcy, ale o to, by herbata nabrała właściwego aromatu i zyskała orzeźwiającą piankę. Dostać można też niespotykane w Europie soki z wyciskanej trzciny cukrowej, ze słonej śliwki, z guanabany, czy z grass jelly (rodzaj mięty).

Warto wzorem Trumpa i Kima wybrać się do Singapuru. I to koniecznie będąc głodnym oraz spragnionym. ©?

—Rafał Tomański

Jego powierzchnia jest tylko niewiele większa od Warszawy, ale mieszka tu aż 5,7 mln ludzi. To tu jest jedno z najlepszych lotnisk świata, tu pracuje najlepiej opłacany szef rządu na świecie, a tutejsi mieszkańcy według badań z 2006 r. chodzą szybciej od innych, bowiem ze średnią prędkością 6,15 km/h. W żadnym innym miejscu na ziemi nie można zjeść taniej w lokalu z gwiazdką Michelin. Tutejsze centrum turystyczne zaprojektował Polak, ale co w ostatnich dniach było najważniejsze – to właśnie w Singapurze doszło do jednego z najważniejszych spotkań w historii nowoczesnego świata.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Społeczeństwo
Alarmujący raport WHO: Połowa 13-latków w Anglii piła alkohol
Społeczeństwo
Rosyjska wojna z książkami. „Propagowanie nietradycyjnych preferencji seksualnych”
Społeczeństwo
Wielka Brytania zwróci cztery włócznie potomkom rdzennych mieszkańców Australii
Społeczeństwo
Pomarańczowe niebo nad Grecją. "Pył może być niebezpieczny"
Społeczeństwo
Sąd pozwolił na eutanazję, choć prawo jej zakazuje. Pierwszy taki przypadek