Małżonkowie, kochankowie, partnerzy sprzeczają się często o podział obowiązków domowych. W tej dziedzinie statystyczny mężczyzna uprawia spychotechnikę, w zamian za co kobieta dręczy go, próbując wywołać wyrzuty sumienia. Specjaliści z Instytutu Spraw Publicznych przeprowadzili nawet kampanię dotycząca tego zagadnienia, przebiegała pod hasłem „Dzielcie się obowiązkami, żeby nie dzielić się majątkiem".
Jak faktycznie wygląda podział prac domowych w polskiej rodzinie, pokazała książka Anny Titkow, Danuty Duch-Krzystoszek, Bogusławy Budrowskiej pt. „Nieodpłatna praca kobiet" (IFiS PAN, Warszawa 2007): Pranie robi 95 proc. kobiet, 1 proc. mężczyzn; obiad przygotowuje 90 proc. kobiet, 3 proc. mężczyzn; codzienne zakupy robi 74 proc. kobiet, 18 proc. mężczyzn; śniadania przygotowuje 73 proc. kobiet, 9 proc. mężczyzn.
Oczywiście, że panowie nie są tak po prostu pasożytami: drobne naprawy wykonuje 7 proc. kobiet, 82 proc. mężczyzn; mieszkanie odnawia 12 proc. kobiet, 78 proc. mężczyzn; dywany trzepie 29 proc. kobiet, 52 proc. mężczyzn. Niemniej nierówność w pracach domowych jest faktem.
Ekonomiści szacują, że średnia wartość miesięcznej kobiecej pracy domowej wynosi w Polsce tyle, ile średnia pensja krajowa, czyli ok. 2 tys. zł miesięcznie. Gdyby 6 mln polskich kobiet, które pracują tylko w domu, zażądało pensji, trzeba by im zapłacić 144 miliardy złotych rocznie. Kolejne 6 milionów kobiet, pracujących i w domu i poza domem mogłoby zażądać następnych 72 miliardów.
Jednak rzecz nie tylko w pieniądzach. Czas to jedyny zasób, którego nie można kupić, czy zachować na później, raz zużyty przepada na zawsze. To, ile każdy z partnerów ma czasu wolnego, może określać stopień równości pomiędzy nimi.