Głosowanie podczas sesji Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego w Durbanie w lipcu 2011 roku przyniosło zdecydowane zwycięstwo koreańskiej oferty: do sukcesu już w pierwszej rundzie potrzeba było 48 z 95 głosów, działacze oddali na Pjongczang 63. Kandydatura Monachium miała 25 zwolenników, Annecy – tylko 7.
Taka zgodność w MKOl nie zdarzała się często, także świat przyjął decyzję komitetu jako rodzaj zasłużonej nagrody za wytrwałość. Koreańczycy starali się o zimowe igrzyska trzeci raz. Osiem lat wcześniej przegrali z Vancouver, po kolejnych czterech latach z Soczi. Za każdym razem przegrywali nieznacznie, po dogrywce w drugiej fazie głosowania, po pierwszej zawsze prowadzili.
Pjongczang do końcowej prezentacji w Durbanie wykorzystywał motyw konieczności otwarcia igrzysk na nowe terytoria, przy okazji przypominając, że Azja to potężny rynek zbytu, Korea Południowa to jedno z najważniejszych miejsc tego rynku, przy okazji także centrum sportów zimowych w regionie.
Trzeba przyznać: zwycięzcy byli od dawna przygotowani na sukces. Kiedy w 2009 roku zorganizowali w Pjongczangu mistrzostwa świata w biatlonie – mieli oprócz tras biegowych i strzelnicy niemal gotowe tereny alpejskie, dużą skocznię narciarską, rysował się stadion pod skocznią, w okolicy było już sporo hoteli i niezły system transportu.
Objęcia i śpiewy
W Durbanie doszedł argument, którego nie mogli przebić rywale: niezłomność w chęci organizacji igrzysk. Trzecie podejście – to musiało zrobić wrażenie, tak samo jak słowa byłego gubernatora prowincji Gangwon Kim Jin-suna do członków MKOl: – Wierzę, że to moje przeznaczenie, by stanąć przed wami po raz trzeci. Nasz naród czeka już ponad dziesięć lat na zimowe igrzyska olimpijskie. Dajcie nam tę szansę.