To, co dzieje się od kilku lat w tym klubie, ma sporo cech patologii i pokazuje, ile zależy od właściciela lub prezesa. Ruch nie ma do nich szczęścia. Aktualny, ratując sytuację, zatrudnił Krzysztofa Warzychę. Ten, w poczuciu obowiązku, sympatii do klubu, który go wychował, ale i szansy na zaistnienie w roli trenera, propozycję przyjął. Chyba żałuje, a mam wrażenie, że nie pomyślał nad przyczynami rezygnacji swojego kolegi Waldemara Fornalika, który jest dobrym trenerem, a też mu się w dzisiejszym Ruchu nie powiodło.
Istnieje w świecie futbolu takie zjawisko jak ratowanie sytuacji beznadziejnych znanymi twarzami. Rzadko dobry piłkarz staje się równie dobrym trenerem, prezesem klubu lub związku piłkarskiego. Ale kibice wierzą lub może chcą wierzyć.
Krzysztof Warzycha był wybitnym piłkarzem, na mojej liście najsympatyczniejszych graczy, z jakimi miałem do czynienia, zajmuje bardzo wysokie miejsce.
Kiedy więc widzę, że „Gucio" nie daje sobie rady, bo wpuszczono go w maliny, a on w dobrej wierze się na to zgodził, jest mi zwyczajnie przykro. Tym bardziej że i Ruch nie zasługuje na los, jaki zgotowali mu działacze formatu Dariusza Smagorowicza, który wprowadził klub w spiralę zadłużenia. Miał na pewno jak najlepsze intencje, ale był jednym z dziesiątków polskich biznesmenów, którym się wydawało, że zawodowy klub piłkarski jest takim samym interesem jak każdy inny.
Pomylił się, a koszty ponosi Ruch, ostatnia śląska drużyna, która zdobyła tytuł mistrza Polski. Od tamtej pory mija właśnie 28 lat. W roku 1989 skończył się PRL, a wraz z nim rajskie życie śląskich klubów ze sklepami za żółtymi firankami.