Spór o burkini, stworzony w 2004 r. przez australijską projektantkę Ahedę Zanetti strój kąpielowy, który odsłania jedynie twarz, stopy i ręce, od kilku tygodni rozdziera Francuzów. Stawka, wbrew pozorom, jest wysoka: charakter kraju.
– To jest część trwającej od przeszło dwóch wieków walki dwóch religii: laickiej i deistycznej. Wielka Rewolucja zbudowała nowy ustrój w opozycji najpierw do Kościoła katolickiego, a potem Żydów. Podniosła do rangi kultu laickość państwa – mówi „Rz" Guy Sorman, znany francuski intelektualista.
Problem burkini pojawił się po serii zamachów przeprowadzonych przez islamskich terrorystów od początku 2015 r. Apogeum tej masakry nastąpiło 14 lipca, gdy w trakcie obchodów święta narodowego w Nicei zginęło 86 osób. Islamiście rzucili w najbardziej symboliczny sposób wyzwanie Republice.
Mer Nicei, a po nim merowie blisko 30 nadmorskich miast wprowadzili w następnych tygodniach zakaz wychodzenia na plażę i kąpieli kobiet w burkini. Ale popełnili błąd: uzasadnili to ograniczenie względami bezpieczeństwa, a nie laickości państwa (zakaz manifestowania przynależności religijnej w miejscu publicznym) lub higieny. To podważyła w piątek Rada Stanu, najwyższa instancja fracuskiego systemu sądowego, której wyroki są niepodważalne. Trzech sędziów uznało, że obecność nielicznych przecież kobiet w burkini nie wywołuje „napięcia" na plaży, a tym bardziej nie stanowi „zagrożenia dla porządku publicznego".
– To jest zwycięstwo Francji jako kraju prawa i wolności, ale także równości – mówi „Rz" Chaib Choukri, imam wielkiego meczetu Strasburga. – Islam nakazuje kobiecie zakryć ciało przed obcymi mężczyznami. Burkini pozwala im pogodzić ten wymóg z kąpielą w miejscu publicznym. Bez tego po prostu zostaną w domu. To byłby postęp? – pyta.