W lipcu ujawniliśmy, że w maju, w ciągu zaledwie 11 dni pracy na zewnątrz w ramach rządowego programu „Praca dla więźniów" uciekło dwóch skazanych. Jeden odsiadywał wyrok za zabójstwo, drugi za oszustwa i kradzieże. Nikt ich nie pilnował, bo pracowali w systemie bez konwojenta. Z ustaleń „Rzeczpospolitej" wynikało, że uciekinier zabójca (do dziś nie odnaleziony) nie powinien być wysyłany do pracy bez konwoju. Zakład Karny we Włocławku własnej winy się nie dopatrzył – zrzucił ją na przedsiębiorców, którzy zatrudnili skazanych.
Dopiero po naszej publikacji w zakładzie pojawiła się kontrola Służby Więziennej z Bydgoszczy, której podlega jednostka we Włocławku. – Czynności wykazały nieprawidłowości w zakresie skierowania do pracy na cmentarzu skazanego za przestępstwa przeciwko mieniu. Niewłaściwą decyzję podjęła zastępca dyrektora zakładu karnego. Niestety, z uwagi na to, że pani dyrektor jeszcze przed zdarzeniem samowolnego oddalenia skazanego z zatrudnienia odeszła na emeryturę, nie jest możliwe wyciągnięcie konsekwencji służbowych – przyznaje mjr Mariusz Budny, rzecznik dyrektora okręgowego Służby Więziennej w Bydgoszczy.
Błędy popełniło także dwóch funkcjonariuszy odpowiedzialnych za przygotowanie wniosku o zatrudnienie. – Dotyczyły nie w pełni wyjaśnionej sytuacji rodzinnej oraz mieszkaniowej skazanego – mówi oględnie mjr Budny.
Zdaniem kontrolerów niewłaściwy był nadzór skazanych przez pracodawcę. – Podjęto decyzję o wypowiedzeniu z nim umowy – dodaje mjr Budny.
Niedopatrzono się nieprawidłowości w skierowaniu do pracy więźnia skazanego za zabójstwo, choć nigdy nie był on na żadnej przepustce i była to negatywna przesłanka do pracy bez konwojenta. Jednak jak przyznaje Mariusz Budny, po opisanym przez nas zdarzeniu, na polecenie wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego, sprawcy najcięższych przestępstw z zasady kierowani są do pracy w ramach jednostek penitencjarnych, pozostając pod nadzorem funkcjonariuszy Służby Więziennej.