Tygodnik uważa nagromadzenie tych symboli na tarczach, chorągwiach i łańcuchach za „uderzające". – Nie mają one bezpośrednich historycznych wzorców – mówi szef skansenu archeologicznego w Oerlinghausen w Nadrenii Północnej-Westfalii Karl Banghard, który badał związki skrajnej prawicy z kulturą Wikingów i tradycjami starogermańskimi. Znaki, które później stały się symbolami nazistów, niesłychanie rzadko są jego zdaniem odkrywane przez archeologów badających tamte czasy. – Jeśli dziś ktoś nosi takie symbole, to świadczy to jedynie o jego sympatiach – podkreśla Banghard, zaznaczając, że dziś te symbole są kojarzone wyłącznie z nazizmem, zaś łączenie ich z czasami Wikingów to zwykłe „alibi" używane przez zwolenników skrajnej prawicy.
Do Wolina zjeżdżają się nie tylko neonaziści z Niemiec, lecz także członkowie zakazanego „Sojuszu Słowiańskiego" z Rosji czy „skrajnie prawicowego" ugrupowania „Radykalne Południe" – pisze tygodnik Der Spiegel.
Neonazistowski „koń trojański”
Fascynacja Wikingami i Germanami bierze się zdaniem Bangharda z tego, że kultura, która jest stosunkowo mało znana, oferuje niewyczerpane możliwości interpretacyjne i może służyć między innymi jako oręż w walce z postępem.
- Epoka Wikingów to dla neonazistów koń trojański, z pomocą którego próbują wprowadzić prawicową propagandę do grup społecznych o umiarkowanych poglądach – twierdzi badacz z Oerlinghausen, podkreślając, że interpretacja historii to narzędzie „podprogowego uprawiania polityki".
Przykładów dostarcza niemiecka historia. W czasach nazizmu sam Heinrich Himmler objął specjalnym patronatem wykopaliska archeologiczne w dawnej osadzie Wikingów w Haithabu w Szlezwiku-Holsztynie, zaś starogermańskie znaleziska służyły nazistom jako święte symbole rzekomej starożytnej aryjskiej potęgi, która miała usprawiedliwiać nazistowskie dążenie do panowania nad światem.