Rzeczpospolita: Z raportu NIK wynika, że szara strefa sięga w Polsce 20 proc. PKB, co przekracza średnią dla Unii Europejskiej i jest głównym hamulcem rozwoju kraju.
Paweł Budrewicz: Przyczyny, jakie stoją za rozrostem szarej strefy, od lat pozostają niezmienne. W Polsce mamy zbyt wysokie koszty prowadzenia działalności gospodarczej. Wynikają one nie tylko z podatków, ale też z nadmiaru regulacji. Przedsiębiorcy uciekają w gospodarkę niezarejestrowaną po to, by móc w ogóle funkcjonować. Ktoś, kto chce wprowadzić na rynek firmę, musi już na dzień dobry płacić 1 tys. zł miesięcznie ZUS, a także podatek dochodowy. W takich warunkach prowadzenie biznesu po prostu się nie opłaca – zwłaszcza w małych miejscowościach na wschodzie kraju.
Jeżeli zatem rząd chce ograniczyć szarą strefę i zwiększyć wpływy do budżetu, to, paradoksalnie, musi obniżyć podatki. Znamy przypadki, gdy takie posunięcie szybko przyniosło efekty.
Na przykład?
Tak się stało choćby w przypadku akcyzy na alkohol. Gdy rząd obniża jej wysokość, ludziom przestaje się opłacać pokątnie pędzić bimber i ryzykować kupowanie niepewnego towaru, zaczynają kupować więcej w sklepach, a wpływy do budżetu rosną. A kiedy rząd wiele lat temu zdecydował się na zmiany podatkowe w przypadku najmu, to nagle się okazało, że wielu ludzi ujawniło się z tego typu działalnością. I to nie jest tak, że Polacy zaczęli masowo wynajmować swoje mieszkania. Dzięki uproszczeniu podatku pozostawanie w szarej strefie zwyczajnie przestało im się opłacać. Ludzie chcą być uczciwi wobec siebie i wobec państwa, jednak państwo nie może im w tym przeszkadzać.